Albo amerykańskie dzieci mają inną fizjologię, albo świat jest naprawdę dziwny
Michał Łaszczyk - 29 września
Seriale zza oceanu uczą dwóch rzeczy. 1) jeśli pojawiasz się na ekranie tylko po to, aby towarzyszyć głównemu bohaterowi w trudnej misji, to zaraz zginiesz. 2) dzieci nie powinny jeść cukru, bo po nim wariują. Wystarczy, że dzieciak napije się słodzonego napoju i robi się naprawdę dziwnie. W bajkach ich źrenice zamieniają się w spirale. W Simpsonach po zjedzeniu cukru Bart z Milhousem robią sobie tatuaże i zachowują się irracjonalnie. W serialu Big Mouth jedna z bohaterek po wypiciu słodzonej coli ma halucynacje i całuje się z psem. W amerykańskiej kulturze połączenie cukru i szaleństwa jest tak naturalne, jak dla nas połączenie deszczu i przeziębienia.
Czemu ta cukrowa przypadłość atakuje jedynie amerykańskie dzieci? Czemu polscy rodzice nie obserwują tego samego? Dzięki badaniom (choćby tym i tym), w meczu USA vs Reszta Świata, wygrywa ta ostatnia. Słodycze nie wpływają na zachowanie dzieci. Cukier nie popycha do robienia tatuaży ani całowania się z psem. Wiem, że zaraz ktoś pomyśli o placebo. Dzieciaki oczekują haju po czekoladzie więc go dostają. Tym razem to nie placebo. To nie dzieci zgłaszają owe objawy, a rodzice.
Wiem, nie wypada wytykać takich rzeczy białym ludziom. Podobnych zachowań szukamy wśród czarnych dzikusów z przebitymi nosami. Na przykład ciężarnym kobietom z Malezji szkodzi mięso dużych zwierząt. Mogą jeść tylko wiewiórki, żaby, małe ryby oraz inne zwierzaki o podobnych gabarytach. No - i to pasuje do mieszkańców dżungli. Gdyby jeszcze tak walili się kokosem po głowie po czymś kwaśnym i głupio podskakiwali po gorzkim. Wszystko by się zgadzało - dzicy tak mają. Tymczasem szaleństwo po słodyczach ma miejsce niemal pod naszym nosem, a my przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Ta dziwna wiara, kwitnie za oceanem przynajmniej od lat 70. i szybko nie zwiędnie.
Amerykańska kultura lubi majstrować w fizjologii. Każdy kto ogląda amerykańskie produkcje spotkał się z tzw. obrzękiem Quinckego. Najpewniej wiele razy widzieliście go na filmach i pewnie nigdy na żywo. Jest to opuchlizna twarzy wywołana alergią. W Polsce alergie pokarmowe objawiają się głównie zaczerwienieniem skóry i są generalnie ignorowane przez rodaków. Ciała Amerykanów są jednak inne. Alergie pokarmowe są tam poważną i niebezpieczną chorobą. Uczulonym na rodzynki, orzechy albo maliny, wystarczy je powąchać, aby dusząc się wylądować w szpitalu. Amerykański serial, musi mieć odcinek, kiedy ktoś coś niechcący zje i kończy się to deformacją twarzy. Nie ma powodów sądzić, że tak ciężka anafilaksja jest w USA częstsza niż w Polsce. Ich przemysł rozrywkowy oddziałuje jednak na tyle mocno, że potrafi przeforsować swoją wizje świata. Amerykańskie widzenie alergii, choć dziwne i przesadzone, uchodzi im na sucho.
Nie dopuszczamy myśli, że za jakąś reakcją organizmu stać może kultura. Tymczasem życie lubi zaskakiwać. Ekranizacje polskich powieści, napisanych w XIX wieku borykają się z małym problemem. Normalną reakcją na stres, było dla tamtych kobiet omdlenie. Dziś Polki co najwyżej czerwienią się z zakłopotania. Tymczasem jeszcze 200 lat temu mdlały. Jest to tak dziwne, że filmowcom trudno ukazać to jako coś naturalnego. Dla nas wygląda to sztucznie i kuriozalnie. Nie mniej omdlenia pod wpływem silnych emocji traktowano wówczas jako coś normalnego. Za sto lat, kiedy "naturalną" reakcją na skrępowanie będzie mruganie oczami, albo coś podobnego, nasze czerwone policzki mogą wyglądać równie sztucznie.