Jestem prymitywny. Gdybym tylko wyżył z popędzania kijem gęsi na pastwisko, nie miałbym nic przeciwko takiej robocie. Nie tylko ja tęsknie za przaśnymi czasami, kiedy szło się na zakupy z pęczkiem marchwi za pazuchą. Niestety, w tych jasnych i prostych czasach, coś co nazywano wówczas medycyną, raczej zabijało niż leczyło. Ponieważ nie na każdego działa pióro oskubanej o północy sowy, obawiam się, że mógłbym nie dożyć wieku, w którym to pisze.
Prosta, prostacka wręcz metoda z chamskim efektem końcowym. Medycyna naturalna, która nie naśladuje medycyny akademickiej (jak homeopatia), stawia właśnie na taki konkret. Proste i efektowne metody. Świat bakterii i wirusów jest światem nieludzkim, ani to tegonie widać, a przy tym ciężko sobie wyobrazić jak mała tabletka może walczyć z czymś takim. Łykanie proszków i leżenie trudno nazwać walką z chorobą, w chłopskim znaczeniu słowa walka. W tym miejscu wkracza stawianie baniek - mamy ogień i czerwone plamy przez które choroba wyłazi z nas na naszych oczach. "Konkretną medycyną" są filipińscy uzdrawiacze - żadnego patyczkowania się, brudne łapsko wkładane w brzuch. Filipińczycy używają nieraz metalowych garnków i ostentacyjnie wrzucają do nich wyciągnięte z brzucha świństwo. Brzdęk wpadającego do naczynia syfu, jest właśnie tym, czego brakuje mainstreamowej medycynie.
Prosta, prostacka wręcz metoda z chamskim efektem końcowym. Medycyna naturalna, która nie naśladuje medycyny akademickiej (jak homeopatia), stawia właśnie na taki konkret. Proste i efektowne metody. Świat bakterii i wirusów jest światem nieludzkim, ani to tegonie widać, a przy tym ciężko sobie wyobrazić jak mała tabletka może walczyć z czymś takim. Łykanie proszków i leżenie trudno nazwać walką z chorobą, w chłopskim znaczeniu słowa walka. W tym miejscu wkracza stawianie baniek - mamy ogień i czerwone plamy przez które choroba wyłazi z nas na naszych oczach. "Konkretną medycyną" są filipińscy uzdrawiacze - żadnego patyczkowania się, brudne łapsko wkładane w brzuch. Filipińczycy używają nieraz metalowych garnków i ostentacyjnie wrzucają do nich wyciągnięte z brzucha świństwo. Brzdęk wpadającego do naczynia syfu, jest właśnie tym, czego brakuje mainstreamowej medycynie.
Jak wiadomo ilość nagromadzonych w nas konserwantów, słodzików i spulchniaczy do pieczywa stanowi od 1/3 do 2/3 masy naszego ciała. Jest to wynikiem światowego spisku, którego celem jest masowa eksterminacja ludzkości, a który zaczyna się u mojego sąsiada opryskującego w swojej szklarni ogórki. Skoro już wiem, iż cały świat chce mnie zabić, z pomocą przychodzi detoksykacja. Zdiagnozowanie nieistniejącego problemu daje monopol na jego usuwanie. Jeśli medycyna oferowana nam w karetce pogotowia jest za słaba, aby wyciągnąć z nas barwniki, jakie wchłaniamy jedząc żelki, należy uciec się do bardziej wyrafinowanych sposobów. Metod detoksykacji mamy sporo, większość z nich opiera się na obcowaniu ze szlamem i brzydkim zapachem – jako, że właśnie tak ludzie wyobrażają sobie nagromadzone w nas toksyny. Moja ulubiona metoda wyciąga je przez stopy. Służą do tego różne urządzonka, takie jak BioEnergiser D-Tox Foot, chodzący na Allegro po 1100 złotych i jak zapewnia producent, usuwający zalegające w nas “konserwanty, polepszacze, chemię rolną, pestycydy itd”. Zasada jest prosta jak budowa cepa – do wanienki z czystą wodą wkładamy stopy, podłączamy naszą miskę z wodą do prądu, a po chwili woda dookoła naszych nóg zamienia się w brązową breję.
Szlam ten to oczywiście toksyny i co ciekawe ich kolor nie jest bez znaczenia. Żółty pochodzi z nerek a ciemnobrązowy to toksyny z wątroby lub jelit. Biały, nie, nie z mózgu, biały pochodzi z układu limfatycznego. Jeśli ktoś jeszcze pamięta temat fitoświec, tam również kolor woskowiny decydował o diagnozie. Po co morfologie, analizy, wymazy – mamy określone kolorki i wszystko jasne. Nasze podeszwy mają niezłą wydajność w usuwaniu tego cholerstwa, niestety dla wszystkich, którym stopy ciążą już od toksyn mam złą wiadomość.
Wszystko to pic na wodę i to na wyjątkowo nieświeżą wodę. Wcale nie musimy wkładać stóp, aby woda przybrała tak nieciekawy kolor. Co więcej, dwa gwoździe podłączone do prądu, dałyby toksyczne błoto wyglądające nie mniej paskudnie. Kawałek złomu nie byłby jednak tak efektowny jak zabudowane coś, mogące kryć wyrafinowaną, mistyczną technologie, której należałoby oczekiwać za tysiąc złotych.
Fizjologia człowieka i chemia jest bezwzględna dla amatorów tego zabiegu. Jest on całkowicie bezużyteczny, nie może działać i nie działa. Oczywiście ludzie widzący we własnych stopach filtr zasysający toksyny i wypluwający je na zewnątrz mają w apteczce szarlatana parę innych wynalazków. Między innymi plastry o adekwatnym działaniu. Przed zaśnięciem naklejamy plasterek na stopę, zgodnie z zasadami refleksologii możemy nawet wybrać, który narząd oczyścimy, po czym rano odklejamy go oblepionego kleistą substancją – znaczy się toksynami! Okrutna prawda mówi jednak, że owa toksyna to jedynie produkt higroskopijnych właściwości substancji jakimi nasączono plaster, takimi jak ocet drzewny. Zrobi się czarny od wilgoci naszych stóp, czoła, ale i równie dobrze wyciągnie toksyny wisząc nad czajnikiem.
Wszystko to pic na wodę i to na wyjątkowo nieświeżą wodę. Wcale nie musimy wkładać stóp, aby woda przybrała tak nieciekawy kolor. Co więcej, dwa gwoździe podłączone do prądu, dałyby toksyczne błoto wyglądające nie mniej paskudnie. Kawałek złomu nie byłby jednak tak efektowny jak zabudowane coś, mogące kryć wyrafinowaną, mistyczną technologie, której należałoby oczekiwać za tysiąc złotych.
Fizjologia człowieka i chemia jest bezwzględna dla amatorów tego zabiegu. Jest on całkowicie bezużyteczny, nie może działać i nie działa. Oczywiście ludzie widzący we własnych stopach filtr zasysający toksyny i wypluwający je na zewnątrz mają w apteczce szarlatana parę innych wynalazków. Między innymi plastry o adekwatnym działaniu. Przed zaśnięciem naklejamy plasterek na stopę, zgodnie z zasadami refleksologii możemy nawet wybrać, który narząd oczyścimy, po czym rano odklejamy go oblepionego kleistą substancją – znaczy się toksynami! Okrutna prawda mówi jednak, że owa toksyna to jedynie produkt higroskopijnych właściwości substancji jakimi nasączono plaster, takimi jak ocet drzewny. Zrobi się czarny od wilgoci naszych stóp, czoła, ale i równie dobrze wyciągnie toksyny wisząc nad czajnikiem.