Bogaty świat kultury ludowej mógł poszczycić się posiadaniem endemicznego demona dla każdego rozstaju dróg. Stare pokolenia etnografów, które wciąż nie możę tego odżałować, winą za te masowe demonobójstwo obarcza przeklętą edukacje, prasę i asfaltowe drogi. Zabójcza dla ludowości telewizja, wykasowała płanetniki i strzyg, zapychającto miejsce niedzielno-południową ofertą "jedynki". Wszystko stało się odrobinę uboższe, ale jak widać po dzisiejszym tytule - nadrabiamy.
Kurczący się świat, nie odbija się w cenie biletu lotniczego. Prawdziwy majestat globalizacji to prędkość z jaką rozchodzi się największa nawet głupota. Potwory zlazły ze szczytów gór, wypłynęły z jezior i rozpierzchły się po świecie. Z Europy przeczłapały za ocean wampiry, a nas straszy się voodoo. Rekordową hossę na tym rynku przeżywamy właśnie dziś, kiedy nieznany kraj białych niedźwiedzi, leżący gdzieś na końcu świata, nawiedza latynoamerykański potwór-kosmita, chupacabra. Chupacabra teleportowała się wprost do miejscowości Kornelin, na kozią posiadłość Państwa Antoniaków. Narobiła tam niezłego rozgardiaszu, jak policzył Pan Bernatowicz, wypiła "31 litrów koziej krwi" i tradycyjnie rozpłynęła się w powietrzu. Złapanych chupacabr zero, próbek DNA chupacabr zero, zarejestrowanych chupacabr zero - w korespondencyjnym pojedynku chupacabra vs jej tropiciele, wciąż milion do zera do chupacabry. Jedyne to co interesujące to jak zwykle opowieści świadków. Czego to ludzie nie wymyślą.
W czwartek o godzinie 23, dwoje osób wracało z pracy. W światłach samochodu zobaczyli postać, lecz nie mogli stwierdzić czy był to człowiek czy zwierz. Postać miała wysokość około metr dwadzieścia, miała duże kły, parę kłów skierowaną do góry i parę kłów skierowaną w dół. Miała pazury w przednich łapach. To co ich zaskoczyło to oczy które świeciły się na kolor zielony. Zatrzymali się, ponieważ strach ich sparaliżował i nie mogli się poruszać. Poczekali aż postać przejdzie na drugą stronę ulicy i dopiero wtedy ruszyli.
Wystarczyłoby zamienić w tej opowieści samochód na wóz z sianem i bez najmniejszego uszczerbku historyjka mogłaby robić za ozdobę XVII-wiecznej kroniki Bagien Poleskich. Może pachniemy lepiej niż tamci ludzi, jednak mentalnie zostaliśmy w tym samym miejscu. Szczególnie jeśli redaktor "Expressu Sochaczewskiego" uznał tą historie - uwaga - za wiarygodną.
Bernatowicz tak podniecił się samym wydarzeniem, że nie zawraca nawet uwagi, na to co mówi mu prosta, ale rozsądna kobieta, właścicielka felernych kóz. Biedna powtarza wciąż, "puma, puma", przygotowała się już na opowieść o pumie którą widziała parę dni temu w zbożu, wszytko miało być tak pięknie, "Sensacja - słynna opolska puma w Sochaczewie" - a tu dziad z kamerą wszystko niszczy! Kobiecina pod koniec nie daje już rady, katowana obrazkami z laptopa Nautilusa, szaraków z kolcami na grzbiecie, załamana poddaje się. Choć wciąż bardziej prawdopodobny wydaje jej się pies, niż kolczasty ufo-diabeł z Meksyku, ludzie z mikrofonami wciąż pytają, "a może to on?", "mógł być to on?", "a czemu nie on?" Biedaczyna same już nie wie. Tak właśnie staropolski chłop, Piotr z Bernatowicz zrodził kiedyś topielce, tak rodzi się nasza polska chupacabra.