Drogi czytelniku. Nadeszła godzina próby. Na co dzień wyśmiewamy irracjonalne zachowania innych. Z niedowierzaniem spoglądamy na bajki, którymi karmią się dorośli, za to szanujemy naukę i jej badania. Pora zatem samemu dostać po mordzie. Uchodzi mi płazem kiedy swoje pozbawione empatii spojrzenie kieruje w stronę antyszczepionkowych matek. Mam nadzieje, że wybaczycie mi podobny zabieg wobec ofiar księży pedofilów.
Popkultura uczy nas, że z molestowanego dziecka wyrasta życiowy przegryw. Gwałcona przez ojca ukochana Forresta Gumpa, kończy jako wykolejona prostytutka i narkomanka. Telewizyjni komentatorzy podkreślają, że bycie molestowanym skutkuje depresją, lękiem przed bliskością i innymi zaburzeniami w dorosłym życiu. W Polsce widzieliśmy to w filmie "Kler" i "Tylko nie mów nikomu". Nie bacząc na niesmak który wywołam, czuje się w obowiązku zaprotestować.
O metaanalizie Rinda dowiedziałem się z książki Tomasza Witkowskiego. Kilkanaście lat temu Rind podjął się karkołomnej próby zebrania wszystkich badań na temat skutków bycia molestowanym. Interesowało go jak taki fakt z przeszłości wpływa na późniejsze życie. Po przeanalizowaniu 56 badań doszedł do wniosku, że molestowanie nie pozostawia żadnych trwale negatywnych skutków w psychice ofiar. Na Rinda i American Psychological Association posypały się gromy. Opinia publiczna odebrała to jako promocje pedofilii i wybielanie sprawców. Sam Witkowski stale podkreśla, że wynik tych badań nie czyni zbrodni pedofilii mniej ohydną. W ogóle istnieje jakaś niepisana zasada, że drążąc ten temat należy stale podkreślać swoją dezaprobatę dla gwałcenia dzieci. Tak jakby nie było to oczywiste. To chyba zrozumiałe, że brak myśli samobójczych u dorosłych ofiar pedofilów, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla gwałcicieli. Pokazuje to tylko, że nawet potworna krzywda nie musi nas stale ranić.
Oczywiście od czasów Rinda, pojawiło się wiele innych badań. Podobnych przeglądów dokonywali także jego przeciwnicy, ale ich wynik był ten sam. Głośnym echem odbiła się książka harwardzkiej profesor Susan Clancy "The Trauma Myth: The Truth about the Sexual Abuse of Children". Dociekliwy polski czytelnik mógł zapoznać się z tym zagadnieniem w książce "50 wielkich mitów psychologii popularnej". Pod numerem 34 znajdziemy obalenie mitu, że większość osób molestowanych seksualnie w dzieciństwie cierpi później na poważne zaburzenia osobowości.
To wszystko kłóci się z tym, co powszechnie słyszymy. Raz skrzywdzone dziecko musi stale, na nowo przeżywać te okropności. Tak jakby sam akt gwałtu nie był wystarczająco obrzydliwy aby oburzyć się na księży pedofilów. Medialny obraz ofiary molestowanej w dzieciństwie to postać, która przegrała na starcie. W filmie braci Sekielskich słyszymy nawet, że jednej z ofiar rozpadło się przez to małżeństwo. Publiczność żądna ciągłej akcji i krwi, musi czuć, że dramat wciąż trwa. "Zły dotyk boli przez całe życie". Nic co złe nie może się skończyć i nawet po 40 latach wciąż nas niszczy. Gdybyśmy rzeczywiście byli tacy krusi, całe pokolenia byłyby z góry stracone. Ludzie, których młodość przypadła na okres przepełniony śmiercią, wojną i przemocą, nie byliby w stanie normalnie funkcjonować, a tak nie jest.
Jestem człowiekiem głęboko niereligijnym. Oburza mnie już samo bycie kapłanem, czyli człowiekiem przypisującym sobie rzekomą wiedzę o świecie nadprzyrodzonym. Szczęśliwym trafem dzięki wiedzy kapłana i ty możesz czerpać profity w tym nadprzyrodzonym świecie, jeśli tylko będziesz robić to, co ksiądz każe. Tymczasem jedynymi profitami, o jakich wiemy, są te materialne, jakie trafiają do duchownych. Bulwersuje mnie już samo bycie kimś takim, nawet bez makabrycznego dodatku w postaci pedofilii. Mimo tej niechęci czuje się w obowiązku zaprotestować. Tu nawet nie chodzi o górnolotną "prawdę" i dane naukowe. Mamy tu jakiś chory i podejrzanie religijny schemat wiecznej ofiary. Zastanawiam się, czy nakładając piętno niezbywalnej krzywdy na ofiary pedofilii nie krzywdzimy tych ofiar raz jeszcze.