Dlaczego z kapelusza wyciąga się króliki, a nie np. szczeniaki? Sekretem popularności królika jest fakt, iż jest to zwierzak dość układny i co by nie mówić, głupawy. Kot czy kura, zamknięte w podwójnym dnie kapelusza mogą wierzgać, próbować się wydostać. Królik natomiast z pokorą akceptuje swój króliczy los.
Jeśli opanowaliście już sztuczkę z królikiem macie dwa wyjścia, Po pierwsze, możecie jeździć po szkołach, spraszać znudzone dzieciaki i kasować 2 zł od biletu. Jest też opcja druga. Należy okrzyknąć się króliko-magiem. Przygotować rzewne historyjki jak to od dziecka króliki spontanicznie materializowały się w waszej obecności. Dorobić do tego teorię, o komunikacji z wymiarem beta-królik, gdzie ustawione w kolejce futrzaki czekają na teleportacje do nasze świata. Najważniejsze aby iść przy tym w zaparte, że nie jest to żadna sztuczka, a rzeczywista materializacja będąca wynikiem naszych nadprzyrodzonych mocy. Niestety, królik w kapeluszu bardzo mocno kojarzy się ze pospolitym iluzjonistą. Sprawa miałaby się znacznie lepiej, gdyby nasze oszustwo było mniej wyświechtane.
Dokładnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia przed wojną. Istniał wówczas nieźle rozwinięty, acz mało jeszcze znany dział prestidigitatorstwa zwany mentalizmem. Były to efektowne sztuczki, które miały przekonać widza, iż iluzjonista czyta w jego myślach. To wystarczyło aby lata 20te i 30te usiane były telepatami, a medium komunikujące się z duchami działało niemal na każdej ulicy. Obecnietego typu matactwa prawie całkowicie wyginęły. Przyczynili się do tego telewizyjni iluzjoniści. Praktycznie każdy szanujący się dziś magik, ma w swoim repertuarze czytanie w myślach. Magicy praktycznie nie róbią już żadnych innych sztuczek, a mentalizm jest obecnie absolutnie dominującym działem sztuki iluzji.
Jeśli opanowaliście już sztuczkę z królikiem macie dwa wyjścia, Po pierwsze, możecie jeździć po szkołach, spraszać znudzone dzieciaki i kasować 2 zł od biletu. Jest też opcja druga. Należy okrzyknąć się króliko-magiem. Przygotować rzewne historyjki jak to od dziecka króliki spontanicznie materializowały się w waszej obecności. Dorobić do tego teorię, o komunikacji z wymiarem beta-królik, gdzie ustawione w kolejce futrzaki czekają na teleportacje do nasze świata. Najważniejsze aby iść przy tym w zaparte, że nie jest to żadna sztuczka, a rzeczywista materializacja będąca wynikiem naszych nadprzyrodzonych mocy. Niestety, królik w kapeluszu bardzo mocno kojarzy się ze pospolitym iluzjonistą. Sprawa miałaby się znacznie lepiej, gdyby nasze oszustwo było mniej wyświechtane.
Dokładnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia przed wojną. Istniał wówczas nieźle rozwinięty, acz mało jeszcze znany dział prestidigitatorstwa zwany mentalizmem. Były to efektowne sztuczki, które miały przekonać widza, iż iluzjonista czyta w jego myślach. To wystarczyło aby lata 20te i 30te usiane były telepatami, a medium komunikujące się z duchami działało niemal na każdej ulicy. Obecnietego typu matactwa prawie całkowicie wyginęły. Przyczynili się do tego telewizyjni iluzjoniści. Praktycznie każdy szanujący się dziś magik, ma w swoim repertuarze czytanie w myślach. Magicy praktycznie nie róbią już żadnych innych sztuczek, a mentalizm jest obecnie absolutnie dominującym działem sztuki iluzji.
Stefan Ossowiecki zadbał, aby jego życie otaczała większa ilość mitów niż faktów. Wciąż czytam, że zdolności Ossowieckiego potwierdził sam Marszałek Piłsudski. Pomijając brak jakichkolwiek kompetencji Piłsudskiego w wyjaśnianiu iluzji scenicznej, prawda jest jeszcze smutniejsza. Z zachowanych opisów spotkań tych panów wynika, że to bardziej Ossowiecki testował Piłsudskiego, niż na odwrót. Piłsudski był najwyraźniej przekonany iż posiada nadnaturalne moce parapsychiczne, w czym Ossowiecki stale go utwierdzał.
Powszechnie sądzi się, że Ossowiecki był nadzwyczajnym przedwojennym jasnowidzem. Przepowiadanie przyszłości to jednak margines działalności Ossowieckiego. Zresztą zupełnie się pod tym względem nie wyróżniał. Był raczej średniej jakości wróżbitą, nawet jak na standardy swojej epoki. Kiedy tylko miał opisać zbrodnię, zawsze widział drzewa, lasy, łąkę i drogę (skąd my to znamy?). Prawdziwą domeną Stefana Ossowieckiego która zapewniła mu sławę, było czytanie w myślach. Dokładnie, było to odczytywanie rysunków lub zdań z zapieczętowanych kopert. Aż do kresu swych dni Ossowiecki uchodził więc za telepate. Z czasem, na taką "telepatie z kartki" upowszechnił się termin kryptoskopia. Dziś, cały ten dział nazywa się ogólnym terminem remote viewing (widzenie zdalne).
Powszechnie sądzi się, że Ossowiecki był nadzwyczajnym przedwojennym jasnowidzem. Przepowiadanie przyszłości to jednak margines działalności Ossowieckiego. Zresztą zupełnie się pod tym względem nie wyróżniał. Był raczej średniej jakości wróżbitą, nawet jak na standardy swojej epoki. Kiedy tylko miał opisać zbrodnię, zawsze widział drzewa, lasy, łąkę i drogę (skąd my to znamy?). Prawdziwą domeną Stefana Ossowieckiego która zapewniła mu sławę, było czytanie w myślach. Dokładnie, było to odczytywanie rysunków lub zdań z zapieczętowanych kopert. Aż do kresu swych dni Ossowiecki uchodził więc za telepate. Z czasem, na taką "telepatie z kartki" upowszechnił się termin kryptoskopia. Dziś, cały ten dział nazywa się ogólnym terminem remote viewing (widzenie zdalne).
Ludzie eksperymentujący z Ossowieckim skupiali się na zupełnie nieistotnych faktach, natomiast pomijali te absolutnie fundamentalne. Na przykład: wdają się w szczegółowy opis miejsca, do którego udali się aby nanieść rysunek. Opisują, czy ktoś obok nich był, czy zamknęli drzwi etc. Natomiast zupełnie pomijają opis, co dokładnie robił z tą kopertą Ossowiecki. Zwykle piszą tylko tyle, że przez kilkanaście minut trzymał ją za plecami. Yyy, ze co?! Jeśli naprawdę wyglądało to w taki sposób, że na kwadrans tracono z oczu kopertę, to równie dobrze Osssowiecki mógłby wyjść z kopertą do innego pokoju, zamknąć się z nią na pół godziny, a później wrócić i "telepatycznie" odczytać jej zawartość.
Nawet jeśli spisujemy swoje tajemnice w sejfie umieszczonym na Marsie, a później dajemy tę kartę iluzjoniście do potrzymania choćby na 3 sekundy, to wszystkie nasze wcześniejsze zabezpieczenia w tym momencie nie mają już znaczenia. Mielenie kartki przez Ossowieckiego wygląda żałośnie przy wyczynach dzisiejszych mentalistów, takich jak Steven Frayne czy Derren Brown. Nawet gdyby Ossowiecki przez te 15 minut zastygł w bezruchu i tylko raz podrapał się po czole - cały eksperyment nie ma już sensu. Jest to gest absolutnie wystarczający, aby poznać wygląd tego, co mamy za plecami.
Wiemy, że kiedy Ossowiecki dostawał zapieczętowany obrazek "telepatycznie go skanował", następnie rysował na jego podstawie swój własny, aby na koniec porównać ich zgodność. W opisie doświadczeń brakuje jednak tak podstawowej informacji jak to, kto pierwszy pokazywał swój obrazek, Osowiecki czy klient? Wystarczą 2 sekundy różnicy, aby dyskretnie nanieść na kartkę prosty rysunek - a dodajmy, że Ossowiecki domagał się jedynie prostych rysunków.
To, że przynajmniej w pewnych przypadkach nie przenikał umysłu ludzi, a po prostu zaglądał do tych kopert, wiemy pośrednio od niego samego. Niechcący zdradza to w swojej autobiografii opisując spotkanie z Panem Wodzinowskim ("doświadczenie numer 43"). Wodzinowski przyszył kartkę do koperty, tak ze Ossowski nie mógł jej wyciągnąć. Jego "umysł" widział więc tylko tyle, na ile pozwalała odgięta kopertę, a więc jedynie dół obrazka. Czy tak powinna wyglądać telepatia?
Nawet jeśli spisujemy swoje tajemnice w sejfie umieszczonym na Marsie, a później dajemy tę kartę iluzjoniście do potrzymania choćby na 3 sekundy, to wszystkie nasze wcześniejsze zabezpieczenia w tym momencie nie mają już znaczenia. Mielenie kartki przez Ossowieckiego wygląda żałośnie przy wyczynach dzisiejszych mentalistów, takich jak Steven Frayne czy Derren Brown. Nawet gdyby Ossowiecki przez te 15 minut zastygł w bezruchu i tylko raz podrapał się po czole - cały eksperyment nie ma już sensu. Jest to gest absolutnie wystarczający, aby poznać wygląd tego, co mamy za plecami.
Wiemy, że kiedy Ossowiecki dostawał zapieczętowany obrazek "telepatycznie go skanował", następnie rysował na jego podstawie swój własny, aby na koniec porównać ich zgodność. W opisie doświadczeń brakuje jednak tak podstawowej informacji jak to, kto pierwszy pokazywał swój obrazek, Osowiecki czy klient? Wystarczą 2 sekundy różnicy, aby dyskretnie nanieść na kartkę prosty rysunek - a dodajmy, że Ossowiecki domagał się jedynie prostych rysunków.
To, że przynajmniej w pewnych przypadkach nie przenikał umysłu ludzi, a po prostu zaglądał do tych kopert, wiemy pośrednio od niego samego. Niechcący zdradza to w swojej autobiografii opisując spotkanie z Panem Wodzinowskim ("doświadczenie numer 43"). Wodzinowski przyszył kartkę do koperty, tak ze Ossowski nie mógł jej wyciągnąć. Jego "umysł" widział więc tylko tyle, na ile pozwalała odgięta kopertę, a więc jedynie dół obrazka. Czy tak powinna wyglądać telepatia?
Nawet jeśli wyczyny Ossowieckiego nie były specjalnie wyrafinowane, ktoś musiał go tego nauczyć. To co wiemy na pewno, to to, że Ossowiecki pobierał nauki u Worobieja, który "wskazał mu sposób ćwiczenia i rozwijania zdolności". Jak twierdził Ossowiecki, Worobiej nauczył się ich od Indyjskich Świętych Mężów. Jeśli ktoś nie wie kim są owi indyjscy godmeni, to informuje że to rzadkiej próby skurwysyństwo. Pół roku temu za walkę z tą szarlatanerią swoim życiem zapłacił lider indyjskich sceptyków Narendra Dabholkar (na fali oburzenia tym morderstwem w Indiach przyjęto ustawę o zapobieganie i zwalczaniu praktyk magicznych).
Nachodzi mnie smutna refleksja, jak w ogóle w 39' mogliśmy przegrać, skoro dysponowaliśmy takim zapleczem? Materializacja przedmiotów (np. bomb), telekineza (zrzucenie ich na wroga) bilokacja (wywiad), jasnowidzenie (kontrwywiad), a to tylko mała garść z tego co przypisywał sobie Ossowiecki. W samej przedwojennej Warszawie działało pewnie z kilkadziesiąt panów i panien, które na swoich seansach spirytystycznych potrafili materializować duchy i różnego rodzaju stwory. Wystarczyło zmaterializować np. tyranozaura w sypialni Hitlera czy innego Putina. Tak własnie czas i życie weryfikuje moce nadludzi.
Nachodzi mnie smutna refleksja, jak w ogóle w 39' mogliśmy przegrać, skoro dysponowaliśmy takim zapleczem? Materializacja przedmiotów (np. bomb), telekineza (zrzucenie ich na wroga) bilokacja (wywiad), jasnowidzenie (kontrwywiad), a to tylko mała garść z tego co przypisywał sobie Ossowiecki. W samej przedwojennej Warszawie działało pewnie z kilkadziesiąt panów i panien, które na swoich seansach spirytystycznych potrafili materializować duchy i różnego rodzaju stwory. Wystarczyło zmaterializować np. tyranozaura w sypialni Hitlera czy innego Putina. Tak własnie czas i życie weryfikuje moce nadludzi.