Ludzie czerpią swoją wiedzę z głupawych amerykańskich filmów, to fakt. Takim przykładem jest Maciej Giertych, który wraz z klasyką s-f lat 60. "Milion lat przed naszą erą", opowiada się za życiem ludzi pośród dinozaurów. Nikt nie interesował się wypowiedziami Pana Macieja, kiedy w latach 90. kwestionował istnienie syntezy termojądrowej wewnątrz gwiazd. Popularności wygadywanym przez siebie bzdurą, zawdzięcza pojawieniu się swego syna w Sejmie. Złoty okres twórczości Macieja, to słynne konferencje o Bazyliszku i smoku cesarza Chin, które miały dowodzić koegzystencje ludzi i dinozaurami.
Upychanie człowieka na grzbiet diplodoka, to w Polsce nie tylko giertyzmy. Ogromną role na polu podobnych nonsensów, odegrał naczelny "archeolog" ruchu Hare Kryszna (z wykształcenia agent ubezpieczeniowy) Michael Cremo, autor "Zakazanej archeologii". Jego archeologia wedyjska cofa dzieje człowieka do granic, no właśnie, w zasadzie poza jakiekolwiek granice - 100 milionów lat, 2 miliardy lat itd..
W charakterze dowodów koronnych pokazuje się kamienie z Ica. Kamienie z Ica, podobnie jak opowieść o smoku wawelskim mają przekonać niedowiarków, że nasza wiedza na temat poczciwych dinozaurów była podejrzanie bogata. Skąd proste społeczności wiedzieć mogły tyle na ich temat? Czy świat nauki trwa w spisku nie chcąc przyjąć oczywistych dowodów? Mariusz Ziółkowski, antropolog, znawca Amerykańskich kultur, w starej ale jarej, liczącej już 30 lat książce "Z powrotem na ziemie", bez skrupułów rozprawia się z tym mitem.
Dawni mieszkańcy doliny rzeki Ica chowali swoich bliskich, ofiarowując im na ostatnią drogę ozdoby z rzeźbionych otoczaków z pobliskiej rzeki. Kamienie zdobiły raczej mało sensacyjne motywy, figury geometryczne czy schematyczne rysunki ludzi i zwierząt, nic czym można było zachęcić bogatych turystów. Każdy kto zdaje sobie sprawę po ile "chodzą" zabytki z tamtego regionu, zrozumie, że gra była warta świeczki. Moja złodziejska natura daje o sobie znać widząc cennik. - kilkaset tysięcy złotych za Olemecką maskę, czy kilkanaście tysięcy za figurkę Majów. Osnuta tajemnicą starożytność, świetnie się sprzedaje, a sprzedaje się tym lepiej, ile owej tajemnicy więcej.
Proceder fałszowania kamieni z Ica wystartował na szeroką skale. Fałszowaniem parali się rzemieślnicy z okolic Ocucaje, ale i Szkoła Sztuk Pięknych w Limie. Ryto czymkolwiek, przestrzegano jednak kompozycji i stylu z Paracas. Dla biegłego archeologa nigdy nie było wątpliwości. Przy odrobinie chęci nawet laik rozpoznałby fałszerstwo. Dinozaurowe kamienie nie zawierały ciemno rdzawej powłoczki, co oznaczało, że zostały niedawno wyciągnięte z rzeki. Nawet jeśli rytowano kamienie pochodzące z ziemi, charakterystyczna powłoczka tlenowa, nie występowała na właśnie wykonanych żłobieniach - w przeciwieństwie do oryginałów, gdzie równomiernie pokrywała całą powierzchnie. Otoczaki z przedstawieniami kambryjskich stworzeń postarzano tłuszczem i woskiem, jednak te schodziły po zetknięciu z rozpuszczalnikiem. Po szczegóły zapraszam do lektury książki Ziółkowskiego.
Dawni mieszkańcy doliny rzeki Ica chowali swoich bliskich, ofiarowując im na ostatnią drogę ozdoby z rzeźbionych otoczaków z pobliskiej rzeki. Kamienie zdobiły raczej mało sensacyjne motywy, figury geometryczne czy schematyczne rysunki ludzi i zwierząt, nic czym można było zachęcić bogatych turystów. Każdy kto zdaje sobie sprawę po ile "chodzą" zabytki z tamtego regionu, zrozumie, że gra była warta świeczki. Moja złodziejska natura daje o sobie znać widząc cennik. - kilkaset tysięcy złotych za Olemecką maskę, czy kilkanaście tysięcy za figurkę Majów. Osnuta tajemnicą starożytność, świetnie się sprzedaje, a sprzedaje się tym lepiej, ile owej tajemnicy więcej.
Proceder fałszowania kamieni z Ica wystartował na szeroką skale. Fałszowaniem parali się rzemieślnicy z okolic Ocucaje, ale i Szkoła Sztuk Pięknych w Limie. Ryto czymkolwiek, przestrzegano jednak kompozycji i stylu z Paracas. Dla biegłego archeologa nigdy nie było wątpliwości. Przy odrobinie chęci nawet laik rozpoznałby fałszerstwo. Dinozaurowe kamienie nie zawierały ciemno rdzawej powłoczki, co oznaczało, że zostały niedawno wyciągnięte z rzeki. Nawet jeśli rytowano kamienie pochodzące z ziemi, charakterystyczna powłoczka tlenowa, nie występowała na właśnie wykonanych żłobieniach - w przeciwieństwie do oryginałów, gdzie równomiernie pokrywała całą powierzchnie. Otoczaki z przedstawieniami kambryjskich stworzeń postarzano tłuszczem i woskiem, jednak te schodziły po zetknięciu z rozpuszczalnikiem. Po szczegóły zapraszam do lektury książki Ziółkowskiego.