Czy gdyby warzywa grające w reklamach biedronki, mogły powiedzieć coś od siebie, czy wydusiłyby z siebie jakieś słowo? I to nie dlatego, że warzywa z natury nie są zbyt gadatliwe, choć to też. Generalnie atmosfera w tym kraju nie sprzyja ujawnianiu swej inności i okazuje się, że zasada ta tyczy się także warzyw. Wydawać by się mogło, że TVN wyczerpał się w temacie GMO, nadając w ciągu jednego tygodnia cztery mrożące krew w żyłach reportaże. "Jedzenie z obcym genem"; "Lobbing na rzecz GMO"; "Chemia zabija nie tylko chwasty" i "Czy powinniśmy obawiać się żywności genetycznie modyfikowanej?" - wszystkie utrzymane w tym samym alarmującym tonie, z budującą napięcie złowieszczą muzyką. Gdy widz, nie daj boże, zapomniał o tym jakie zło czyha ze strony niepozornej kukurydzy, uświadczył kolejnego materiału "STOP GMO".
Obawiam się, iż GMO kojarzy się dziś nie z dorodnym pomidorem, a naukowcem w fartuchu gmerającym coś w laboratorium. Mimo, iż wszystko co żremy (może poza grzybami, dziczyzną, paroma gatunkami ryb i małżami) powstało w wyniku doboru sztucznego, jakoś lepiej zaakceptować spracowane, brudne ręce sadownika, niż rękawiczki laboranta. To, co dokonuje się za pomocą inżynierii genetycznej to jeno lifting w porównaniu ze zmianami, jakich dokonuje się przy pomocy naturalnego krzyżowania. Klasycznym przykładem jest rosnące dziko w Europie zielsko Brassica Oleracea, z którego w ciągu wieków otrzymano większość zielonych warzyw jakie jemy. Różnica jest tak znacząca, iż trudno uwierzyć, że brokuł, kalafior i kalarepa to wciąż ta sama roślina Brassica Oleracea. Gdyby inżynieria genetyczna pozwoliła sobie na tak radykalne zmiany, z mediów posypałyby się gromy o zabawie w Boga, doktorach Frankensteinach i innych duperelach.
Ludzie lubią nowoczesność i postęp, ale niekoniecznie na swoim talerzu. "Agro-bio-eko" produkty, woda prosto ze studni i mleko wprost od krowy, Nawet higiena została wzięta pod pręgierz, za krępowanie tradycyjnych metod produkcji regionalnego żarcia. Naukowa atmosfera unosząca się nad jedzeniem odbiera apetyt, nie tylko w przypadku GMO, ale też dodatków do żywności i wszystkiego, co wymaga jakichkolwiek badań. Jeśli coś wymaga badań, z samej racji ich prowadzenia wzbudza to podejrzenie.