To była jedna z tych fejsbukowych kłótni, przy którychw których nie wypada zrobić nic innego jak tylko... pójść po chrupki i zabrać się do czytania. Długa na 180 komci ruchawka słowna miała miejsce na profilu Piotra Cieślińskiego i tyczyła się, a jakże, aborcji. Nie byłoby w tym nic atrakcyjnego, gdyby nie personalia głównych zawodników! Otóż w jednym z narożników stanął reprezentant cywilizacji śmierci, dziennikarz naukowy "Polityki" Marcin Rotkiewicz. Nienawidzi on prasłowiańskich zbóż porastających ziemie naszych ojców, a zamiast bursztynowego świerzopa i dzięcieliny woli GMO i Monsanto! Jak widać chory człowiek, ale dajmy mu szanse. W drugim narożniku, dziennikarz naukowy "Gościa Niedzielnego" Tomasz Rożek. Stanowczy wobec magi homeopatii, uległy wobec mocy święconej wody. Pan Tomasz lubi postraszyć chemią w jedzeniu. Najwidoczniej wierze, że im więcej sylab ma w swej nazwie związku chemicznego tym jest bardziej trujący. Trudno byłoby znaleźć bardziej zantagonizowaną światopoglądowo parę niż
Rotkiewicz i Rożek. Ringową skuwaczkę podsuwałby Rożkowi chyba sam
Archanioł Gabriel. Rotkiewiczowi sekundowałaba znana z apokalipsy
siedmiogłowa bestia.
W takim temacie jak aborcja, pojedynek ludzi szanujących autorytet badań naukowych i z zasady uginających karku pod naporem fakty, to absolutny rarytas. Osobiście oczekiwałem fajerwerków. Fajerwerków nie było, ale sam przebieg dyskusji wiele mówi o ludziach, o poglądach i o nas samych.
W takim temacie jak aborcja, pojedynek ludzi szanujących autorytet badań naukowych i z zasady uginających karku pod naporem fakty, to absolutny rarytas. Osobiście oczekiwałem fajerwerków. Fajerwerków nie było, ale sam przebieg dyskusji wiele mówi o ludziach, o poglądach i o nas samych.
Aborcja jest dość niewdzięcznym tematem jeśli chodzi o szermierkę faktami, co nie znaczy, że jest z nich całkowicie wyzbyta. W całej dyskusji tylko dwukrotnie pojawiły się odniesienia do mocnych danych. Pierwszym był link wklejany przez pana Tomka. Pokazywał popularność aborcji wśród nastoletnich mam w UK, pomimo refundacji na Wyspach antykoncepcji i prawdziwej (nie prowadzonej przez katechetki) edukacji seksualnej. Strona pro-lifen molestowała tym linkiem do obrzydzenia, praktycznie bez odzewu. A przecież nie mając innych danych, możnabyło w tej kwestii przyznać racje. Nauka ma jednak to do siebie, że czasem lubi spłatać figla/wyruchać cie (słownictwo do wyboru). Pod koniec dyskusji okazało się, że najlepsze dostępne dane pokazując coś zgoła przeciwnego - liberalna polityka przynosi spadek aborcji, a nie ich wzrost. Głupia sprawa - i co teraz, jak żyć? Jak zareagowali pro-lajfowcy? Oczywiście tak samo, jak pro-czojsowcy, kiedy myśleli, że badania w tej kwestii są dla nich nieprzychylne. "Tak w ogóle, to nie ma to znaczenia. Zresztą to tylko jakieś korelacje".
Chyba każdy zna te cholerne uczucie, kiedy dociera do nas smutna konstatacja, że to jednak nie do końca tak jak się nam wydawało. Jest to ból natury estetycznej, bo wszystko już pasowało, wszystko tak ładnie wyglądało. A tu nagle jeb, ni z tego, ni z owego pojawiają się fakty pasujące jak różowy mrówkojad do zielonej zmywarki. Pozostaje udać że ich nie ma, albo samemu zburzyć skrzydło misternie zbudowanego przez siebie pałacu. Oczywiście najlepiej w ogóle go nie budować. Paradoksalnie to właśnie niezaangażowanym świat pokazuje się takim jakim jest. W tym wypadku oznacza to niepłakanie po znalezionych w beczkach niemowlakach. Tudzież nie budzące emocji dwunastolatki zmuszane do rodzenia dzieci. Nie każdy (na szczęscie) potrafi być tak beznamiętny. Jeśli nie potrafimy oswoić się ze światem, w którym każda kobieta musi rodzić zawsze, i takim kiedy żadna nie musi rodzić nigdy, to być może debatowanie oparte na dowodach nie jest dla nas. Z drugiej strony, obsesyjne przywiązanie do słów "miłosierdzie" i "sumienie", kiedy wnioski płynące z badań miażdżą nam głowę, pokazuje coś jeszcze. Może, w przeciwieństwie do mnie, taki Rotkiewicz i Rożek to po prostu dobrzy ludzie.