Mając naukowe poglądy na klimat czy ewolucje, czujemy się wygranymi na loterii idei. Uważamy w końcu to samo co eksperci. Pozostali, którzy się z nami nie zgadzają to zaś ciemna tłuszcza. W rzeczywistości wszyscy jesteśmy jednakowo tępi. Wiemy zbyt mało, aby uzasadnić swoje zdanie praktycznie w jakiejkolwiek kwestii. Musimy podpierać się wiedzą innych. To, że nie wierzymy w głupoty nie jest kwestią tego, co wiemy. To kwestia tego komu ufamy. Od niebezpiecznych szurów dzielą nas autorytety, na których spoczywa uzasadnienie tego, co uważamy za prawdziwe.
Łatwy dostęp do wiedzy sprawia, że wydaje nam się, że rozumiemy więcej. Philip Fernbach w wydanej niedawno książce The knowledge illusion. Why we never think alone, nazywa to „zaraźliwym poczuciem zrozumienia". Myśl, że ktoś inny wie jak działa szczepionka, wywołuje u nas przekonanie, że my również to wiemy. Nasze poczucie zrozumienia nie pochodzi jednak od nas samych, ale od ludzi, którym ufamy. Iluzja, że nasze poglądy są wynikiem głębokich analiz, zniknie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Kiedy nasze przemyślenia leżą sobie spokojnie w naszych głowach, wydają się spójne i zrozumiałe. W momencie w którym musimy je sformułować, okazuje się, że nie potrafimy ich nawet jasno nakreślić, a co dopiero bronić.
Wszystko to stoi w sprzeczności z niestety powtarzaną przez aktywistów i popularyzatorów nauki „hipotezą niedostatecznej wiedzy". Podkreśla ona znaczenie edukacji w walce z naukowym kłamstwem i zabobonem. Rzekomo wystarczy zapoznać ludzi z faktami, aby ci zmienili zdanie. W praktyce nic takiego nie zachodzi. Ludzie potrafią budować bardzo trwałe i odporne przekonania bez jakiejkolwiek wiedzy. Zdobyte informacje wcale nie skłaniają do zmiany zdania. Dodatkowa wiedza służy jedynie bardziej wyrafinowanym sposobom obrony swojego wcześniejszego stanowiska.
Sytuacja nie jest jednak tak beznadziejna, na jaką wygląda. Wiemy, że działania oparte na hipotezie niedostatecznej wiedzy, czy jak kto woli "modelu deficytowym" nie przynoszą spektakularnych efektów. Jednak dwa pierwsze akapity mówią o nas coś więcej niż to, że wszyscy jesteśmy debilami. Skoro ludzie budują swoje przekonania na opiniach osób którym ufają - wystarczy stać się dla nich taką osobą. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne. Jeśli podzielamy wspólne wartości, wspólną tożsamość z osobami, które chcemy przekonać, jesteśmy w połowie drogi do sukcesu.
Jak wygląda to w praktyce pokazuje przypadek klimatolożki Katharine Hayhoe, opisany rok temu w Science. Katharine prowadzi wiele działań edukacyjnych na rzecz wiedzy o globalnym ociepleniu. Ma swój kanał na youtubie i twitterze, skąd zasypuje sceptyków klimatycznych danymi z pozycji ekspertki. Jednak jak sama twierdzi - nic nie jest bardziej skuteczne niż to, kiedy przyznaje przed nimi, że jest... chrześcijanką. Żadne wyniki badań nie przekonują amerykańskich klimatosceptyków tak, jak to, że jest żoną pastora. Tak to się robi Panie i Panowie.