Największym problemem naszych czarownic jest paradowanie nago na oczach innych czarodziejek. Przynajmniej tak było jeszcze kilka lat temu, kiedy czytałem polskie fora wiccanek. Temat wspólnego obnażania się na leśnej polanie zawsze liczył sobie najwięcej postów. W końcu ktoś ma cellulit, a kto inny nadwagę, a do rosołu rozebrać się trzeba. Inaczej wypowiadane po angielsku zaklęcia nie zadziałają.
Dylematy naszych adeptek magii wspaniale kontrastują z sytuacją, jaką opisuje grudniowy Skeptical Inquirer. W Indiach, Nepalu, Nowej Gwinei, a przede wszystkim w Zachodniej Afryce, kobiety podejrzane o czary wciąż padają ofiarą samosądów. Kiedy my bawimy się magiczną konwencją, mieszkańcy Burkina Faso i Toga ścigają czarownice odpowiedzialne za susze. W momencie, w którym wciskacie się w karnawałowy strój czarownicy, jakąś kobietę poddaje się próbie wypicia śmiertelnej trucizny, bo łasy na jej krowę sąsiad oskarżył ją o czary.
Kiedy afrykański zabobon pojawia się w naszych mediach, zwykle są to śmieszkowate historie o kozie na ławie oskarżonych. Sprawa dzieje się w Nigerii, a koza jest lokalnym bandziorem, który tylko dla niepoznaki przybrał kozią formę. Taki news daje nam poczucie wyższości. Głupi, czarny lud myśli, że człowiek może zmienić się w kozę. Chleb zmieniający się w ciało, a wino w krew to co innego, ale człowiek w kozę to głupota! Dla nigeryjskiego wieśniaka nasz system sprawiedliwości byłby równie nieracjonalny. W końcu można być jawnym przestępcą i uniknąć kary, jeśli podczas aresztowania nie odczyta się tradycyjnej formułki, lub nie dopełni innych, niewiele znaczących formalności. Poza tym koza nadaje wierze w czary wymiar beki, którą Kowalski tak poszukuje. Obraz niepełnosprawnych kobiet skazanych za czary nie przebija się już tak często.
Temat afrykańskich polowań na czarownice co jakiś czas powraca na tym blogu. To, co zawsze podkreślam to skala tego zjawiska. W Ghanie istnieje przynajmniej 6 ośrodków znanych jako witch campy. Miejsca te tworzą kobiety i dzieci, które uciekły ze swych zaczadzonych zabobonem wiosek. Powtórzę. Niewielki jak na Afrykę kraj ma całą sieć specjalistycznych ośrodków dla uchodźców, do których tysiące ludzi zbiegło przed śmiercią z rąk łowców czarownic! Jeśli nie wierzycie, to o jednym z takich ośrodków, w Gambadze, nakręcono nawet dokument. Leo Igwe, autor podlinkowanego artykułu twierdzi, że łowcy czarownic nie ponoszą z tego tytułu żadnej kary. Co więcej rekrutują się spośród lokalnych stróży moralności. Zabijanie czarownic uważa się za formę służby społecznej i cieszy się powszechnym szacunkiem! Igwe porównuje to do ludobójstwa i kończy swój artykuł apelem do ONZ o interwencje. Obawiam się, że już szybciej zadziałają zaklęcia ochronne polskich wiccanek.