Polskie lato to odwieczna walka z suszą lub powodzią, ewentualnie z obiema naraz. To nasz naturalny stan, spoiwo naszego narodu. Nasi słowiańscy przodkowie uciekali się wówczas do deszczowych obrzędów, które chrześcijaństwo zastąpiło modlitwami do św. Dezydery. Jednak w XXI wieku to nie przystoi. Przecież nie jesteśmy odprawiającymi taniec deszczu Indianami. Żyjemy w czasach nauki, więc i zabobon musi być naukowy.
W kulturze nic nie ginie. Pewne rzeczy i zjawiska przemieniają się w inne, ale chyba nic nie znika bez śladu. Do chmur gradowych zaczęto celować w zasadzie od razu, kiedy tylko pojawiła się możliwość strzelania, czyli gdzieś w XIV wieku. Nie stała za tym wielka idea. Strzelano do chmur jak do przeciwników. Z powodu licznych wypadków śmiertelnych w 1750 cesarzowa Maria Teresa zakazała chłopstwu strzelania do burzy.
Kiedy po 100 latach zakaz uchylono, nadarzającą się okazję wykorzystał austriacki plantator wina Albert Stiger. Wojna z gradem nabrała cięższego kalibru, gdyż Stiger do walki zaprzągł skonstruowane przez siebie działa. W 1897 miał ich 30 i jak twierdził, strzelanie do chmur burzowych całkowicie wyeliminowało gradobicia. Co prawda gradobicia wciąż się zdarzały, ale jego zdaniem była to wina ludzi obsługujących działa. Najwidoczniej strzelali do burzy za szybko, zbyt późno, armata była źle ustawiona etc. Armaty Stingera robiły furorę. W samych Włoszech w 1899 działało już 2 tysiące armat. Tylko tam, w jednym roku, zginęło od nich 7 osób, a blisko 80 zostało rannych (źródło).
Oczywiście od początku kwestionowano ich niezawodność. Już na zwołanym w 1900 roku kongresie poświęconym działom przeciwgradowym dostrzeżono, że wyciąganie wniosków z pojedynczych przypadków nie ma sensu. Aby powiedzieć, czy działa są skuteczne, należy prowadzić długoletnią statystykę. W końcu nie z każdej chmury pada grad. Brak gradu nie oznacza, że to zasługa działa. Na początku XX wieku testu z prawdziwego zdarzenia podjął się austriacki rząd, instalując 222 armaty w prowincji Treviso. Skrupulatnie odnotowywano ilość gradu na terenach chronionych i niechronionych przez działa. Jak się okazało, działa przeciwgradowe nie wpływają na występowanie gradu. To jednak nie badania zakończyły karierę tego wynalazku. Trwającą dekadę modę załatwił sam grad. Lata 1902-1904 przyniosły katastrofalne gradobicia w Austrii, Francji i Włoszech. Rolnicy na własnych winogronach przekonali się, że strzelanie w stronę chmury nic nie daje i porzucili armaty.
Kilka lat temu Charles Knight, fizyk zajmujący się chmurami w Narodowym Centrum Badań Atmosferycznych w Kolorado przyznał, że w środowisku meteorologów nie zna ani jednej osoby, która uważałaby działa przeciwgradowe za sensowne (link). Co ciekawe, nie ma dowodów na działanie jakiejkolwiek metody walki z chmurami. Odnosi się to zarówno do eskadr samolotów rozpylających jodek srebra, jak i rakiet wystrzeliwanych z ziemi. Skuteczność tych metod kwestionuje zarówno US National Research Council jak i największy na świecie autorytet w dziedzinie nauki, czyli National Academy of Sciences (link). Jeśli tak bezpośrednie działania nie dają rezultatów, to pierdnięcia z działa wydają się jakimś ponurym żartem.
Tymczasem działa powróciły. W odświeżonej formie, czyli podpięte pod komputer. Jak coś ma migoczące gałki i wskaźniki, to przecież musi działać! Takie działo to wydatek ponad 100 tys. złotych, ale polskich sadowników to nie odstrasza. Niedawno na działa przeciwgradowe narzekali mieszkańcy m.in Sandomierza, Piasek, a w ostatnich dniach Siechnic. Według protestujących działają zbyt dobrze i powodują susze! Gdyby w ostatnich latach lało, to powodowałyby powodzie, ale że nie pada, to powodują susze.
Najwyraźniej sadownicy, wraz z chorymi na raka należą do vulnerable (grupy czułej). Bezsilność w obliczu katastrofy czyni z nich łatwy cel dla podejrzanych biznesów. Jednak chęci i nadzieje nic nie zmienią, grad dalej będzie niszczyć uprawy. Jak wtedy pogodzą to z istnieniem działa przeciwgradowego? Od użytkowników portalu sadownictwo.com dowiemy się, że jeśli pomimo strzelania grad nadal pada, to znaczy, że kupiliśmy za tanie działo. Natomiast sadownik z Jankowic z działem za 400 tys. zł tłumaczy gradobicia tym, że grad... spadł nocą. Tak czy owak, jeśli historia się powtórzy, bum na działa przeciwgradowe niebawem przeminie, aby powrócić około roku 2110.
11 komentarze
Jak to może działać, skoro same opisy działania (fakt, przedstawiane przez laików) to jakieś mumbo jumbo dzikie węże. "Wysokoenergetyczna wiązka?" Akcelerator tam zamontowali czy laser wysokiej mocy? Mikroeksplozje w chmurach? Co eksploduje? Woda? Dźwięk wzbudzający rezonans kropli wody? A to przypadkiem nie jest częstotliwość mikrofal? Plus, wystarczy zestawić rozmiar "armaty" z rzeczywistymi wymiarami chmury burzowej (powodzenia z superkomórką) i wszystko jasne...
OdpowiedzUsuńCo za gamonie, przecież wszystkiemu winna jest grawitacja, wystarczy zamontować urządzenia antygrawitacyjne i kulki gradu zamiast spadać na ziemię będą frunąć w kosmos. xD
OdpowiedzUsuńRewelacja. Nie mialem pojecia o tych działach, a tu sie okazuje ze jest na takie cos popyt.
OdpowiedzUsuńTo mi przypomina stare powiedzenie, żeby nie śmiać sie z głupca tylko robić z nim interesy.
Gdyby używali energii orgonicznej, to by działało:
OdpowiedzUsuńhttps://truedemocracyparty.net/2012/07/wilhelm-reich-orgone-energy-cloudbuster-the-rainmaker-let-it-rain/
.
Przecież każdy może zobaczyć, ze to działa:
https://www.youtube.com/watch?v=pllRW9wETzw
Nie zgodzę się z twierdzeniem:
OdpowiedzUsuń"nie ma dowodów na działanie jakiejkolwiek metody walki z chmurami"
Patrząc na filmy z prób jądrowych widać, że efekt na chmury jest całkiem spory. Detonacja bomby wodorowej nad sadem powinna rozwiązać problem gradu.
Pamiętam jak podobne historie działy się kilka lat temu w miejscowości Żelimucha koło Białogardu. Właściciele wielkiej plantacji borówek kupili takie działo powodując konflikty z okolicznymi mieszkańcami. Ludziom przeszkadzał huk, a gdy naprawdę suszyło, to widzieli w tym winę tej machiny.
OdpowiedzUsuńSam miałem o tym kiedyś napisać.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo chyba sądzono, że pociski mają rozbijać grad w powietrzu, dlatego do działek wrzucano różne rzeczy, czasem mniejsze pociski, czasem gruz, kamienie a nawet ostrza. Oczywiście efekt był taki, że wystrzelone przedmioty spadały w okolicy, i niekiedy, gdy grad nie spadł, to one były przyczyną szkód. Zwolennicy metody obecnie twierdzą, że grad ma niszczyć sam dźwięk, co przypomina mi trochę dawny przesąd o rozpędzaniu burz przez odgłos dzwonów. W ogóle dawniej chętnie używano broni palnej przeciw różnym kataklizmom; wśród kapitanów statków popularne było przekonanie, że trąbę wodną można rozbić strzelając w jej stronę z działa.
>>>Przecież nie jesteśmy odprawiającymi taniec deszczu Indianami<<<.
OdpowiedzUsuńNie jesteśmy?
Podrzucam kolejny popularny temat - meteopatia. Oryginalnie miały to być bóle stawów nasilające się gdy zmieniała się pogoda, ale obecnie w Polsce "meteopatia" to wszelkie możliwe objawy.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=bs5PntZRts8
OdpowiedzUsuńBlog ciekawy, ale filozofia BR trąci infernem. Sugeruję pozostawienie w nazwie samego czajniczka.
Czaj- niczek
polski Sejm już modlił się o deszcz
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=fCBt21orGnE
a z najnowszycxh eiadomości parafialnych (kwiecień 2019 r.) biskup Romuald Kamiński poprosił diecezjan o modlitwę błagalną o deszcz.
https://info.wiara.pl/doc/5506928.Warszawa-modli-sie-o-deszcz