Gdzie się podziali kanibale?

Michał Łaszczyk - 14 października

Są na świecie rzeczy tak oczywiste, że nie ma sensu pytać o dowody. Na przykład czarownice. W XVI i XVII wieku uważano, że czarownice po prostu są. Co prawda nikt nie widział latającej czarownicy, ale każdy znał kogoś, kto znał kogoś, kto ją widział. Były ryciny, opowieści uchodzące za prawdziwe i prawdziwy strach przed magią. To wystarczyło, aby traktować czarownice za pewnik. Można z tej wiary drwić. Można tłumaczyć ją pustymi frazesami o braku edukacji i o ograniczonym dostępie do wiedzy. Tymczasem niepytanie o dowody wciąż ma się świetnie. Wiele wspólnego z czarownicami mają jegomoście, znani jako kanibale.

Od przynajmniej 100 lat podejrzewamy, że ludożerca jest bardziej konstrukcją literacką niż faktyczną osobą. Przed wojną pisał o tym Jan Bystroń. Kanibalizm był cechą oznaczającą obcego, podobnie jak brzydki zapach i paranie się magią. W XVII wieku we Francji, za ludożerców uchodzili Polacy, którzy mieli przejąć ten zwyczaj od Sarmatów. W tym samym czasie Polacy przypisywali jedzenie ludzkiego mięsa Kozakom i Żydom. Od starożytności, kanibale żyli tuż za granicami znanego nam świata. Tam gdzie kończyła się mapa, tam żerowali kanibale. W czasach wielkich odkryć geograficznych namnożyło się nieznanych krain, a zatem zaroiło się od ludożerców. Podróżnicy donosili o kanibalach, pomiędzy historiami o smokach a opowieściami o dwugłowych mieszkańcach antypodów.

kanibale

Niewiele pomógł najazd etnografów, którzy wyruszyli w teren aby opisać kanibali. Badacze  egzotycznych ludów, nie ważne gdzie i kiedy przybywali, za każdym razem trafiali w niefortunny moment. Był to dokładnie ten, w którym dana społeczność przestała być kanibalami. Masz ci los. Za to bardzo chętnie, owe dzikie plemiona oskarżały o kanibalizm swoich sąsiadów. Nie ważne zatem gdzie udali się etnografowie, ludożercy byli zawsze gdzieś obok. Frustracja ta doprowadziła Williama Arensa do słynnej monografii kanibalizmu The Man-Eating Myth. Po przekopaniu się przez tony relacji o kanibalach, Arens nie natrafił na ani jedno wiarygodne świadectwo, potwierdzające istnienie zwyczaju zjadania ludzi.

Trzeba zaznaczyć, że Arens nie przekreślał istnienia kanibalizmu jako takiego. Na świecie zdarzają się przypadki survival cannibalism, czyli jedzenia innych ludzi z głodu. Trafiają się też kreatywni psychopaci, którzy poza zabijaniem ludzi, mają fantazje by ich jeszcze wszamać. Jednak według Arensa nigdzie na świecie, nie uważano kanibalizmu za coś normalnego. Nigdzie nie był postrzegany przez ogół społeczeństwa jako zachowanie dopuszczalne. Wszędzie był on patologią. Jeśli kanibalizm był gdzieś akceptowany, to nie był to kanibalizm dosłowny, a symboliczny. Do takich można zaliczyć jedzenie popiołów po zmarłych przez hinduskich aghori, czy spożywanie ciała swojego bóstwa pod postacią zbożowego opłatka.

Praca Arensa spotkała się z falą sprzeciwu. Krytyczni byli szczególnie ci autorzy, którzy kilka lat wcześniej wydali książkę z sensacyjnym kanibalem w tytule, jak Marvin Harris. Obecnie sądzimy, że książka Arensa nie przekreśla kanibalizmu. Pokazuje jednak, że ludożerstwo było wśród egzotycznych kultur jakimś absolutnym marginesem. Zainspirowała też badaczy z całego świata, do przeglądu "dowodów na kanibalizm" na swoim lokalnym poletku. Na polskim gruncie dokonał tego Waldemar Kuligowski. Przyjrzał się on najsłynniejszym opisom kanibali autorstwa polskiego podróżnika Krzysztofa Arciszewskiego. Okazało się, że i on nie widział kanibali, a jedynie znał kogoś, kto znał kogoś, kto ich widział. 

Choć kanibale gdzieś tam pewnie żyli, to są zjawiskiem tak rzadkim, że praktycznie mitycznym. Jedzenie ludzi podkreśla nieludzki charakter danej grupy. Nie przez przypadek ludźmi karmią się wilkołaki, wampiry, zombie, i inne wymyślone stwory. Ludożerstwo jest charakterystycznym elementem historii wymyślonych. Jeśli gdzieś pojawiają się kanibale gotujący ludzi w kotłach, to może być to sygnał, że coś z tą historią jest nie tak.

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

18 komentarze

  1. Jeśli kanibalizm istniał w społeczeństwie to chyba jako element magicznego rytuału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm, rzeczywiście jestem zaskoczona. Kanibalizm wśród ludów Polinezji a szczególnie Papui i Nowej Gwinei był dla mnie aksjomatem. Na szybko wygrzebałam książkę Wolniewicza z lat 60, przewertowałam i rzeczywiście ciągle pisze o kanibalizmie jako fakcie, ale nie ma żadnej wzmianki o dowodach. Jest opis rytuału wędzenia męża, ale nie ma słowa, że chociaż jeden skrawek ciała został zjedzony. W jednym rozdziale autor podsumował wszystko co słyszał o kanibalach, ale rzeczywiście brzmi to nieprawdopodobnie. Trafiłam też na artykuł Budrewicza z 2001, w którym podważa istnienie kanibalizmu a przecież Budrewicz to jeden z naszych największych podróżników XX w. Bardzo ciekawa teoria :-) I właśnie za to lubię Czajniczek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasie studiów oglądałem na zajęciach stary, niemiecki dokument o kanibalizmie na Papua. Szczerze to sam nie wiem czy to co widziałem, można uznać za kanibalizm. Choć autorzy dwoili się i troili by pokazać kanibali, to jedynymi ludożercami byli żyjący w lesie rzezimieszki. Zaciupali oni swego wspólnika i ponoć go zjedli, czego dowodem były rozszarpane w trawie ubrania. Nie mniej rytuały pogrzebowe w tamtej części świata wyglądają szokująco, tu nie ma wątpliwości. Wyjadanie larw z rozkładających się ciał bliskich i tym podobne klimaty.

      Usuń
  3. To źle badali historię Rosji ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w Rosji był jakiś szeroko rozpowszechniony kanibalizm, ktory nie był pokłosiem glodu, wojny albo pozbywania się przeciwników politycznych przez zagłodzenie?

      Usuń
  4. Wikipedia pod hasłem Kuru, w dziale historia podaje:
    Setki plemion wyżynnych części obecnej Papui-Nowej Gwinei i Irianu Zachodniego posługujących się odrębnymi, często zupełnie niespokrewnionymi językami żyło bez kontaktu ze światem zewnętrznym do początku XX wieku pozostając na poziomie kultury epoki kamiennej. W wyniku długotrwałych ofiarnych badań, prowadzonych m.in. przez D.C. Gajduska wśród członków plemienia Fore, wykazano w sposób przekonujący, że kuru przenosi się w czasie kanibalistycznych uczt. Spożywanie mózgu zmarłych było pewnym wyróżnieniem dostępnym najbliższej rodzinie, głównie kobietom i dzieciom. Uważano też, że mięso zmarłych na kuru jest chudsze i przez to lepsze w smaku[3][6].
    Wystarczył więc jeden ośrodek, gdzie priony, w wyniku transferu międzygatunkowego, przeniosły się na ludzi, by wskutek przestrzegania odwiecznych obyczajów rozprzestrzenić się na inne plemiona – wśród kanibali powstała epidemia, z powodu której umierało czasem 90% mieszkańców osad. Niektóre plemiona prawdopodobnie wymarły kompletnie zanim nastąpił kontakt z białymi. W latach pięćdziesiątych kanibalizm został zabroniony urzędowo (choć pokątnie uprawiano ten obyczaj jeszcze wiele lat) i częstość zachorowań stopniowo obniżała się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz o Kuru. Oszczędził mi klepania w klawisze. ;)

      Usuń
    2. Bylo wczoraj poruszane na facebooku. Cytat z czajniczka: "Ciężki temat. Arens poświęca kuru cały rozdział, blisko 40 stron. Temat relacji kuru i kanibalizmu jest rozwijany też w nowszych publikacjach jak "Man is off the menu". Generalnie choroba pojawiła się u ludu Fore wraz z przybyciem białych, w XX wieku i zmianą relacji społecznych, w tym rytuałów pogrzebowych. To co oni tam robili ze zmarłymi, to osobiście wolałbym jeść ludzie, niż praktykować ich zwyczaje. Kanałów do zarażenia się było aż nadto. Picie wody ze świeżo wydrążonych czaszek, ćwiartowanie ciał w zaawansowanym rozkładzie gołymi rękoma, jedzenie robaków z oczodołów trupów etc. Oczywiście znam hipotezę, że kuru to kara za praktykowanie kanibalizmu, ale nie wiem jak się do niej ustosunkować. Chyba tak w istocie jest, bo wyjaśnienia antropologów z frakcji antyludożerskiej są w przypadku kuru takie sobie."

      Usuń
  5. Autor zapomina o tym, że zjawisko ludożerstwa niekoniecznie istniało wyłącznie w aspekcie "survivalowym", miało też znaczenie rytualne. Oczywiście, można spokojnie podejrzewać, że wiele relacji dotyczących kanibalizmu jest kłamstwem lub wyolbrzymieniem (o ile sam kanibalizm nie jest dobrze udokumentowany, istnieją setki opowieści z całego świata o wstrętnych nieludzkich kanibalach mieszkających "za miedzą"). Jednak np. opisy religii Azteków nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że w wielu rytuałach zjadano to, co zostało z ofiar (a owe opisy przeszły już przez filtr tego, że spisywane były głównie przez Hiszpanów pragnących za wszelką cenę udowodnić że unicestwienie cywilizacji azteckiej było słuszne i zbawienne).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aztekowie to piękny przykład tego o czym pisze autor bloga. Żaden z Hiszpanów nie widział na własne oczy kanibalizmu Azteków. Natomiast jesteśmy pewni, że Aztekowie uważali kanibalizm za naganny (i to nawet ten popełniany na skutek braku jedzenia) i oskarżali o niego sąsiadów.

      Usuń
    2. Nie ma natomiast wątpliwości, że składali ofiary z ludzi.

      Usuń
  6. W ramach promowania kultury pytania o dowody - jakieś źródło na temat przekonania Francuzów, że w Polsce grasują kanibale? W artykule nie ma żadnych klikalnych odnośników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, nie ma linków do filmików na jutubje, to jak bez źródeł ;) Podaje przecież w tekście książki i autorów. Bystroń, "Megalomania narodowa", rozdział "Obcy ludożercy': „(fragment rozmowy z francuskim żołnierzem) Wpadłszy w rozmowę o naszym wojsku, dowiedziałem się (z łaski szczególnej otwartości), że była przed przyjściem tu naszym niektóra prostota, utrzymująca, że Polacy są ludożercami. Miarkując po jego mądrości, słusznie to utkwić musiało w sercu pana szulmajstra. Grzeczny pan szulmajster mówił, że temu nigdy nie wierzył, a jeszcze tym bardziej teraz, gdy nas widzi tak uczciwymi ludźmi" (za. K. Brodziński, Nieznane pisma prozą"). O polskim kanibalizmie jest też u Kuligowskiego, Antropologia współczesności, rozdział 'Kanibal, próba dekompozycji toposu".

      Usuń
    2. Co innego podać konkretną książkę, a co innego napisać "Przed wojną pisał o tym Jan Bystroń".

      Usuń
    3. Oj przecież wiem, tam się tylko droczę :)

      Usuń
  7. Co za niespodziewajka (jak mawiał zdaje się docent doktor Beton-Baton). Wchodzę na polnische Russell's teapot po czterech długich i mrocznych latach i widzę, że Łaszczyk znowu nadaje. To miła odmiana od tego obezwładniającego debilizmu polityczno-kuchennego polskiej blogosfery. Zacząłem od wpisu o konceptualnym penisie, bo sam jestem z natury krnąbrnym i umieściłem odnośnik w jednym ze swoich artykułów do "The Conceptual Penis as a Social Construct". Nadmienię, że na co dzień zajmuję się zastosowaniem metod topologicznych w analizie nieliniowej. Miło Cię znowu poczytać Michale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie po raz pierwszy penisy połączyły w internecie dwóch mężczyzn.

      Usuń