Starowiedza

Michał Łaszczyk - 20 maja

Jeśli komuś się nudzi tudzież pracuje na komputerze, a nie chce siedzieć w ciszy - polecam debatę na temat świadomości. Stara ale jara produkcja, jeszcze z czasów istnienia ATVNu. Wśród zgrai fizyków, biologów i neurologów jest też prawdziwy rodzynek, profesor wielu katolickich uczelni Mieczysław Gogacz. Wypowiedzi Pana Mieczysława są niczym podróż wehikułem czasu wprost do średniowiecza. Każdy argument profesora Gogacza zaczyna się i kończy ną św. Tomaszu. Jeśli coś nie mają zaczepienia u Arystotelesa, nie robi to na profesorze żadnego wrażenia.

Ktoś, kto nie studiował czegoś z humanistyczno-społecznej działki może pomyśleć, że ma tu do czynienia z niechlubnym wyjątkiem. Nic podobnego. Niepowołanie się na Maksa Webera jest w pewnych kręgach większym faux pas niż wytarcie sobie nosa w rękaw. Jeśli ktoś cytuje wypowiedzi Webera sprzed 100 lat to i tak nie najgorzej. Bezpieczniej jest zacytować klasyka, którego wiedza o świecie była mniejsza niż dzisiejszego gimbusa, niż silić się na zbierane dziś dane. Być może problem starowiedzy, a więc nieaktualnej, przestarzałej wiedzy, jest większy, niż często omawiane tu pseudonaukowe duperele.


W środowisku fizyków, kiedy chce się kogoś obrazić, mówi się o nim arystotelik. Arystetelik to typ (lub typiara), który nie nadąża i wciąż widzi fizykę, taką jaką była, powiedzmy 20 lat temu. Kiedy przedstawiciele tzw. miękkich nauk cytują autorytety sprzed 300 lat to nikogo to nie dziwi. Po co się męczyć i analizować Big Data, skoro wszystko o społeczeństwie powiedział już Rousseau w XVIII wieku

Pamiętam dyskusje radiową, w której uczestniczył jeden z najbardziej znanych polskich socjologów. Na początku programy gospodyni poprosiła zebranych gości o wyłączenie telefonów. Wszyscy jeszcze raz upewnili się, że wyłączyli swoje komórki i zaczęli rozmawiać. Głownie narzekali na młodzież. Że głupia, że zginie we współczesnym świecie jeśli nie nie zacznie czytać Żeromskiego. Mniej więcej w odstępach 5-minutowych każdemu z zebranych zadzwonił telefon, przy czym wyróżnił się socjolog. Jemu telefon zadzwonił trzy razy, przy czym za każdy razem pan profesor był przekonany, że teraz to już go na pewno wyłączył.

W takich okolicznościach lubię wyobrażać sobie hipotetyczną scenę, dziejącą się gdzieś na rubieżach Polski. Ostatni kowal we wsi, żali się swojemu sąsiadowi zdunowi: "Boguś. Mój syn to debil. Krowy nie zapalikuje bo się boi, konia nie podkuje, wideł do gnoju wykuć nie umie! Ten chłopak zginie w życiu, mowie ci. Tylko siedzi przy tej piekielnej maszynie liczącej, stuka swoimi małymi palcami, którymi by nawet miecha w kuźni nie utrzymał i pisze te swoje programy. Tragedia, mówi ci! Co za głąb!"

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

16 komentarze

  1. te artykuły są naprawdę niezłe, tak trzymać

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądrość to nie jest sprawność w obsługiwaniu nowoczesnych maszyn. To są dwie różne rzeczy. Można być znakomitym programistą i zarazem kompletnym życiowym debilem. Jak choćby Hans Reiser, którego własna głupota zaprowadziła w niezbyt przyjemne miejsce, którego nie opuści co najmniej do 2021 roku a pewnie sporo dłużej. Albo taki Jobs, na pewno umiał wyłączyć iPhona i co z tego? Powstrzymało go to od leczenia raka sokami? Hipoteza Salema też nie wzięła się z niczego.

    Braki w edukacji ogólnej wśród inżynierów, a w młodszym pokoleniu też ludzi zawodów okołohandlowych są naprawdę koszmarne i może oni nie zginą od tego w życiu, na pewno nie wszyscy, bo żeby zginęli to jeszcze muszą trafić na sytuację, w której ich głupota będzie miała szansę rozwinąć skrzydła. Ot, jak w kolejnym tragicznym przypadku tej dziewczynki, której rodzice, młodzi, wykształceni, zamożni, na pewno umieli wyłączyć telefon a pewnie i wyciszyć bez wyłączania i zabili własne dziecko przez najzwyklejszą ludzką głupotę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak w edukacji ogólnej inżynierów? Słucham? Żeby być dzisiaj inżynierem do 19 roku życia nie robi się nic innego tylko kształci ogólnie. Co gorsza potem na studiach dalej naucza się właśnie omawianej w poście starowiedzy i to na zasadzie "podstaw", "ogólniejszego kontekstu" itp. Jeżeli ktoś chce być choćby przeciętnym inżynierem i jeszcze "mieć papier" to od liceum po nocach sam musi tę wiedzę nabywać, uczyć się narzędzi i umiejętności praktycznych, bo w edukacji po prostu nie istnieje taka ścieżka.

      Ludzki brak krytycznego myślenia ma się nijak do wiedzy ogólnej. W końcu średnio rozgarnięty 10-latek wpadnie na to, że jak nie będziesz karmić niemowlaka to on umrze. To nie w braku przeczytanego "Nad Niemnem" jest problem.

      Usuń
    2. Myślenie krytyczne bez solidnej wiedzy ogólnej jest równie groźne jak brak jakiegokolwiek myślenia. A może nawet groźniejsze.

      Łatwo napisać, że 10-latek wpadnie na to, że niekarmione dziecko umrze. Tylko że to nie takie proste. Dla kogoś, kto nie ma podstawowej wiedzy o organiźmie, o zachodzących w nim procesach, o chorobach altmedowe pierdololo o toksemii może brzmieć rozsądnie. A ten ktoś co chwilę jeszcze słyszy o kolejnym skandalu z lekarzem-łapówkarzem albo oszustwem koncernu. Co gorsza, pewnie nie raz trafił na lekarza nie umiejącego mówić bez żargonu. On myśli krytycznie, ale że nie ma wiedzy, odrzuca skorumpowaną, zamkniętą w wieży w kości słoniowej "oficjalną" medycynę i kupuje brednie o toksemii. I nagle głodówka oczyszczająca nabiera sensu, a jak jeszcze dodasz do tego pieprzenie o kryzysie ozdrowieńczym, to nawet wyraźne pogorszenie stanu nie budzi niepokoju a wręcz przeciwnie, dodaje nadziei. Oni może nawet przećwiczyli te altmedy wcześniej na sobie czy starszym dziecku przy innej chorobie, a że choroba ustąpiła to troszczący się, mówiący zrozumiale znachor ma +100 do zaufania.

      A może inna starowiedza - historia. Po co to przyszłym inżynierom? A potem wchodzi taki do internetu, widzi gdzieś brednię o "sześciu milionach Żydów zamordowanych w obozach koncentracyjnych" (a na tą bzdurę można się nawet natknąć w opisie książki o denialiźmie http://www.amazon.com/Denying-Holocaust-Growing-Assault-Memory-ebook/dp/B009R4G6S0 ), potem trafia na jakąś stronę, gdzie to jest obalone, jako krytycznie myślący sprawdza liczby, widzi, że te sześć milionów to nieprawda i sobie myśli, że "coś w tym denialiźmie jest". Nie ma czasu na bardziej szczegółowe wnikanie, w końcu to nie C++ ani obróbka skrawaniem, nie staje się też od razu w pełni przekonanym denialistą, ale prawda mu się trochę przesunęła bliżej środka. Potem słyszy jak ktoś tam inny walnie, że z tym Holokaustem to tak, że najpierw było 6 milionów, potem 4 a teraz są niecałe 3, liczby się zgadzają z tym co wcześniej sprawdził i kolejny kroczek w stronę. Kilka tysięcy osób zrobi te kroczki większe niż reszta i widzimy odradzający się nazizm. Chociaż gdyby wiedzieli, że Żydów mordowano nie tylko w komorach gazowych, że w sytuacji takiej wojny jak była nie da się podać dokładnej liczby, więc siłą rzeczy różni historycy będą podawać różne oszacowania a przeważająca opinia nigdy nie będzie jedyną i może się zmieniać w czasie, może by nie byli skłonni wierzyć w brednie denialistów.

      I tak dalej, mógłbym naprawdę długo.

      Oczywiście zgodzę się, że to, co w Polsce nazywa się szkołą ogólnokształcącą niewiele daje. Z lekcji historii pewnie łatwiej wynieść "sześć milionów w obozach" niż rzeczywistą wiedzę, chociaż wystarczyłoby niewiele więcej niż to, co napisałem dwa akapity wyżej. Z lekcji biologii łatwiej wynieść szczegółową budowę komórki pnia brzozy niż podstawową wiedzę o zdrowiu. A jeszcze nie wystarczy mieć tę wiedzę, trzeba ją rozumieć i umieć wykorzystać. Co z tego, że ktoś zna twierdzenie Bayesa jeśli nie wie jak to się ma do pozytywnego wyniku testu przesiewowego? Tak, szkoła prędzej nauczy to twierdzenie udowodnić niż zastosować.

      Tanie szyderstwa z polskiej literatury tego nie poprawią; literatura, polska i nie, też ma w edukacji ogólnej swoje miejsce. Samo przeczytanie "Nad Niemnem" da zapewne niewiele. Przeczytanie i próba zrozumienia dlaczego jest napisane tak jak jest napisane, dlaczego nas dziś tak nudzi, dlaczego wtedy ludzie to chętnie czytali, jak zastane warunki polityczne, społeczne, stan nauki wpływały na ich myślenie da dużo więcej; tak samo dla innych epok i kultur. Wtedy może zamiast tępego, skłonnego do rasizmu buca zapatrzonego w swoją wąską działkę i kolejną ratę kredytu ze szkoły wyjdzie ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że kultura Zachodu, w której przyszło mu żyć jest tylko jedną z możliwych, niekoniecznie najlepszą a pod wieloma względami wręcz paskudną.

      [cdn]

      Usuń
    3. [cd]


      Tak, zgodzę się, że w polskiej szkole prędzej będą wymagać znajomości pełnej listy roślin, które opisała Orzeszkowa niż takiej dyskusji. To jest jedna z przyczyn, z których inżynierowie mają koszmarne braki w edukacji ogólnej. Oczywiście nie tylko inżynierowie i nie tylko w Polsce.

      Popularne jest naśmiewanie się z "chumanistów" mających w pogardzie nauki przyrodnicze, "doktorów od Konopnickiej" szczycących się tym, że nie potrafią wyliczyć rat kredytu. To, rzecz jasna, durnie. Inżynier mający w pogardzie nauki humanistyczne, finansista mający w pogardzie wszystko poza ekonomią i GTD, dumni z tego, że Żeromskiego nie czytali są takimi samymi durniami. A może nawet bardziej niebezpiecznymi, bo doktor od Konopnickiej zapewne będzie miał jakieś pojęcie o etyce.

      Sama logika nie wystarczy, żeby z powodzeniem myśleć krytycznie potrzebna jest też wiedza ogólna i umiejętność jej zastosowania.

      Usuń
    4. Nie zrównywałbym wiedzy ogólnej ze starowiedzą. Wiadomo że wiedza ogólna z zasady jest troszeczkę zafałszowana. Nie wchodzi w szczegóły i pokazuje tylko niektóre, te najbardziej popularne wyjaśnienia. Akurat na biologię bym nie narzekał. Może i był przekrój brzozy, ale nie skończyłem liceum aż tak dawno, by nie pamięć, że na genetyke poświęcone było dobre pół roku. Z tego co się orientuje (a orientuje się słabo) to w USA mają ten problem. Tam program nauk fizyki kończy się (albo kończył) na odkryciach z z drugiej połowy XIX wieku. Zatem, jeśli chodzi o polską szkoła i naukę przyrody, aż tak bym nie marudził. Natomiast jeśli spojrzeć na podręcznik do j.polskiego - no to sorry. W zasadzie to moglem się uczyć z podręcznika swojej matki albo babci. Nie mów mi Igorze, że ta literatura ma czegoś uczyć i wyzwolić jakieś refleksje. W lekturach znajdziemy 20 tytułów o Żydach i antysemityzmie i chyba ani jednego wątku o homoseksualistach. Tak jakby ci drudzy w ogóle nie istnieli, podobnie jak wszystkie inne (bez wyjątku!) dyskryminowane w tym kraju grupy. To jest farsa a nie nauka tolerancji. Wybacz, ale dylematy powstańców, to nie jest to, z czym zmagałaby się dzisiejsza młodzież. To co widać na uniwersytetach - ta cała filozofia, ze świat jest taki sam, że człowiek jest taki sam - wyłazi później w programie nauczania. Tego się nie da obronić, bo rzeczywistość nie jest taka jak kiedyś, nasze lęki i pragnienia nie są takie jak w średniowieczu, czy nawet 50 lat temu. Nie ważne jak bardzo ta część humanistów była przerażona współczesnością, nie ważne jak bardzo nie rozumiałaby zmian i nie nadążała za postępu dookoła, to zaklęciem nie zatrzyma się świata.

      Usuń
    5. To ja już nie wiem co ma być z tą starowiedzą, skoro w notce sobie pokpiwasz z Żeromskiego niemalże zrównując z palikowaniem krowy. A przecież uogólniony Żeromski (niekoniecznie akurat on, literatura w ogóle) jest potrzebna *właśnie dlatego*, że dzisiejsza młodzież nie zmaga się z dylematami powstańców. W końcu, to że dziś się nie zmaga, nie znaczy, że nie będzie musiała jutro. Naście lat temu modne było pierdololo o końcu historii, potem ktoś pisał, że w Europie wojny już nie będzie, co najwyżej w Azji a dziś mamy pełzającą wojnę za miedzą.

      Oczywiście, cokolwiek nadejdzie w przyszłości, nie będzie powtórzeniem przeszłości, ale też ludzkie postawy się aż tak bardzo nie zmieniają jak technika czy gospodarka. A szkoła, studia i praca w korpo nie nauczą jak te postawy się kształtują w jakich warunkach. To najlepiej zrobi porządnie prowadzona historia i literatura. Może kiedyś psychologia, ale na razie psychologia naukowa raczkuje, a to co jest, to czasem lepiej żeby nie było.

      Nie bronię obecnego programu szkoły, ani tym bardziej praktyki szkolnej, wręcz przeciwnie, to jest do dupy i chyba nawet coraz gorzej. Tylko że nie zmieni się tego wyrzucając 20 tytułów o Żydach razem z Żeromskim. Trzeba wyrzucić 16-17 i dodać o LGBT, o niepełnosprawnych, o wykluczonych.

      Jeśli chodzi o biologię, nie pamiętam jak długo miałem genetykę i ewolucję, ale chyba też coś koło pół roku (matura 1995, mat-fiz). I co z tego, skoro z genetyki były zabawy w wykluczanie ojcostwa z grupy krwi a poza tym sama teoria o DNA i okolicach; z ewolucji chyba tylko sucha wiedza, że A wyewoluowało z B a po drodze było C i D. Więcej mi dało przeczytanie lata później "Samolubnego genu" niż ta cała edukacja. Wtedy umiałem te A B C D z pamięci wymienić, wiedziałem której literki nie ma w RNA i gdzie jest RNA gdzie DNA i tak dalej. Dziś z pamięci nie wymienię, ale - dzięki lekturze Dawkinsa i potem kilku jeszcze - rozumiem podstawy tych zagadnień a szczegóły jak będę potrzebował wiem gdzie znaleźć; oczywiście same podstawy, żadnym biologiem nie jestem, ale śmiem twierdzić, że jestem odporny na kreatyńskie bredzenie o braku ogniw pośrednich czy zasadzie zachowania informacji czy co tam Dembski wymyśli. Ale nauka szkolna to była właśnie taka może nie staro- ale suchowiedza, dzięki której zaliczyłem przedmiot, ale co z tego, jeśli nic z tego nie rozumiałem?

      Może by nic złego się nie stało gdybym został kreatynem, ale także odporności na altmed nie wyniosłem ze szkoły, a z bloga Barta, potem Goldacre'a, Oraca i kilku innych, potem z "Bad science". Wcześniej nie byłem altmedowcem, ale też życie nie poddało mnie próbie takiej jak ciężka choroba moja czy kogoś bliskiego. Dotąd zresztą nie poddało i nie mam pewności czy w takiej sytuacji z rozpaczy nie stracę rozumu, ale myślę, że jestem lepiej przygotowany niż po liceum.

      Wiedza ogólna to tylko część edukacji ogólnej. Oprócz wiedzy potrzebne jest też jej rozumienie. Prawie każdy potrafi wykuć na blachę, jakie grupy krwi komu od kogo można przetaczać, ale to nie oznacza zrozumienia ani tym bardziej umiejętności zastosowania, o krytycznym myśleniu nie wspominając.

      Mogę dziękować Dawkinsowi, że dzięki jego książce zrozumiałem więcej niż dzięki szkole, ale krytycznego myślenia nauczyłem się jeszcze gdzieś indziej. Co chwilę widzę ludzi, którzy się Dawkinsem zachwycili i zmienili sobie po prostu autorytet. Kreacjonistami ani altmedowcami nie zostaną, ale nie dostrzegą też, że "Bóg urojony" jest, powiedzmy delikatnie, bredzeniem idioty myślącego, że jest filozofem, ani że Dawkins to tępy seksistowski buc. Do tego trzeba jeszcze innej wiedzy, którą też znajdzie się między innymi w historii i w literaturze (choć raczej nie tych szkolnych).

      Lepiej chyba już, żeby szkoła uczyła wiedzy nawet przykurzonej, ale z jej rozumieniem i umiejętnością krytyki niż wiedzy aktualnej do zakucia na blachę. Jak dla mnie, większym niż starowiedza problemem jest suchowiedza.

      Usuń
    6. Przyznam, że nie wiem, który przedmiot w liceum uczył krytycznego myślenia. Krytyczne myślenie to jakby nie patrząc coś nienaturalnego i sztucznego. To wyszukiwanie prostych schematów, jest tym typowo ludzkim stanem. Matka natura raczej nie predysponuje nas do krytycznego myślenia. Kiedy próbujemy coś napisać i po 6 faktach potwierdzających naszą tezę pojawia się ten siódmy nie pasujący do reszty, to wywołuje prawie fizyczny ból. Trzeba aż zacisnąć zęby, aby dopuścić do siebie taki nieprzystający fakt. W ogóle życie człowieka, który we wszystko wątpi będzie raczej niezbyt przyjemne, gdzieś trzeba sobie tą granice postawić.

      Usuń
    7. No właśnie ja też nie a powinien każdy. I nie chodzi przecież o wątpienie we wszystko, tylko o świadomość, że jeśli decydujesz się, w tekście, dyskusji, życiu bronić jakiejś tezy czy podjąć jakąś decyzję, to lepiej dokładnie sprawdź. I umiejętność sprawdzenia. Wątpić we wszystko się nie da, sam sporo faktów przyjmuję na wiarę, ale gdy wpływ tej wiary na moje życie może być duży staram się wszystko dokładnie sprawdzić.

      Gdy stawką jest wygłupienie się przy piwie, mogę nawet coś powtórzyć za tygodnikiem opinii, ale gdy podejmuję decyzję np. o leczeniu dziecka to już jakby ważniejsze. I w tych sprawach, które wiadomo, że mogą okazać się gardłowe warto coś wiedzieć z góry, choćby po to, żeby wiedzieć, że jak ktoś mówi coś o leczeniu holistycznym czy innej homeopatii to jest to szarlatan.

      Usuń
    8. Mówi humanista, tak?

      Programowanie != umiejętność obsługi maszyny. Nie, nie można być genialnym programistą i życiowym debilem, chyba że masz jakąś dziwną definicję tego drugiego, jak hipotetyczy kowal z końcówki tekstu.

      Usuń
  3. Dzięki, ten tekst był mi potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że mieszanie nauki (wraz z jej historią i odrzuconymi, ale niegdyś ważnymi teoriami) z naukami społecznymi już jest dużym krokiem do sporego zamieszania, a zaproszenie do wspólnego stołu także kanonów literackich czy kwestii sztuki musi prowadzić rozmycia tematu nie do poznania. Na przykład Twoją uwagę, Michale, o nieistnieniu homoseksualności w lekturach szkolnych mam za bardzo istotną, ale tak łatwą do konsensualnego rozwiązania jak uczenie widzenia dzieł malarzy sprzed stu lat (dla ogromnej części ludu pozostają one "pikasami, które moja córka lepiej napaćka").

    Co do wywodów profesorów uczelni katolickich, dobry Bóg mnie chroni przed kontaktem z tym (może z wyjątkiem nauk pana ks prof.dr hab. W.Chrostowskiego, ale to już zupełnie nieziemska historia) i oni mniej mnie martwią, bo myślący człowiek wyrabia sobie ucho na zacietrzewienie i fanatyzm i takie gadanie niewiele mu zaszkodzi. Bardziej martwi mnie nauczana w szkole wiedza matematyczna (a przypuszczam, że jak to w naczyniach połączonych bywa, inne nauki ścisłe odczuwają efekty tego), nie chodzi tu o podawanie wiedzy odrzuconej przez wykazanie jej fałszywości, ale o selekcję tego, co ma być istotne (słowo "topologia" nadal służy do straszenia niegrzecznych dzieci) i o podawanie ważnych rzeczy w stylu, który był postępowy, nowoczesny i pociągający, ale 150 lat temu. Nie potrafię zrozumieć, czemu kolejne pokolenia mają się załamywać nie rozumiejąc pojęcia "funkcji i funkcji odwrotnej", choć prawie każde dziecko dziś wie co to znaczy "zakodować i odkodować" -- co wspomnę, "aby nie być gołosłowny".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to już jest ze dyskusja pod notkami, zwykle nie dotyczy tego co jest w notce. Fragmentu, o jakich książkach rozmawiali zaproszeni w studiu goście, mogłoby dla mnie w ogóle nie być. A że w kuluarach rozmawiamy o zawartość lektur szkolnych, no cóż, to nie moja wina :)

      Usuń
  5. Ja bym nie nazwała tego co pan robi krytycznym myśleniem ale ładnie dociekaniem użyteczności rzeczy. Bo cały problem ze źródłami wiedzy jest taki że stały się nieadekwatne do rzeczywistości.( daruje sobie fantazje kompensujące bo to już woltyżerka umysłowa )
    Faktem jest że rozwijamy się nie równo jako jednostki i populacja ludzka. I nie dywagowałabym tu nad Żeromskim bo być może dla kogoś będzie on olśnieniem. Zawsze jest ktoś na przodzie ewolucji i ktoś w ogonku. Dramaty zaczynają się gdy ''ogon czasu'' staje się przewodnikiem i wyznacza standardy. Dzieciaki zwykle interesują się tym co praktyczne i ma zastosowanie w ich życiu w danym momencie...resztę się z reguły zapomina czyż nie. Tylko część wiedzy jest rozwijana, przekracza próg praktyczny i staje się kreatywna.
    Rozwiązywanie problemów nas pochłania. gromadzenie niepraktycznych informacji to po prostu śmietnik. Przy czym co jest dla kogo praktyczne to już kwestia indywidualna.To nie literatura piękna jest kłopotem tylko unifikacja wiedzy i szacunek dla indywidualności jednostki. Zresztą słowo jednostka brzmi tutaj bardzo ''statystycznie'' i podmiotowo w stosunku do człowieka.. Zmiana tego spowodowała że szkolnictwo ''dyktatury'' stało by się bardziej ,,poznania''. Nie było by ''autorytetu z nominacji' ale ''autorytet wiedzy''. a użyteczność tej wiedzy dla danego człowieka czy grupy nadawał by jej wartość.Tak zresztą jest naprawdę. Wszyscy czują że cała reszta to nużący ,,raczy'' kabaret i strata.
    Zwykłe warunkowanie które tworzy złudzenie rzeczy I potem samo zażarcie podtrzymuje tą iluzje indoktrynując i więżąc.
    Cieszę się że pan kręci się po tym temacie...dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wysłuchałem wskazanej w artykule debaty. Według mnie nie dotyczyła świadomości a duszy. Przynajmniej o tym większość czasu rozmawiano. Nawet jeśli we wstępie sygnalizowano związek między duszą a świadomością. To nie zmienia jednak faktu, że większość wygłoszonych tez dotyczyła duszy w oderwaniu do kwestii świadomości. Nawiasem mówiąc tytuł filmu umieszczony na YouTube to „Istota duszy”.
    Czy w związku z tak postawionym tematem dyskusja może być traktowana jako naukowa?
    Osobiście wolę podejście, które nie ogranicza nauki do ściśle określonych ram tematycznych. Wyróżnikiem naukowej dyskusji jest dla mnie sposób jej prowadzenia, stosowane metody dochodzenia prawdy i obalania błędnych twierdzeń niż podejmowana tematyka.

    Tutaj dochodzimy do sedna. Profesor Gogacz przedstawił wyobrażenia na temat tego czym jest dusza według swoich ulubionych filozofów wielokrotnie zaznaczając, że sam jest filozofem. I samo to nie jest jeszcze dyskwalifikujące. Przedstawił przecież jakiś model (zestaw pojęć i relacji między nimi), który należy zweryfikować pod względem zgodności z obserwowalną rzeczywistością. Jednak, kiedy został poproszony o zastosowanie przedstawionego modelu do rzeczywistych obserwowalnych przypadków jak np. zmiany w postrzeganiu osoby będącej pod wpływem narkotyków dostajemy odpowiedź typu „a teolodzy uważają to i to”. Przy czym przytoczona opinia teologiczna ma się nijak do zadanego pytania. Mamy po prostu przykład unikania merytorycznej dyskusji przez wygłaszanie kolejnych wyuczonych formuł. Z tym sposobem unikania merytorycznej dyskusji mieliśmy do czynienia wielokrotnie w tym materiale. Na koniec odcinak usłyszeliśmy kolejną deklarację:
    „Jako filozof nie wierzę w ewolucję”.
    To wskazuje na fakt, że prof. Gogacz nie odróżnia wiary od wiedzy. Prawdopodobnie nie odróżnia również "faktu ewolucji" od teorii, która tłumaczy mechanizmy rządzące ewolucją.
    Myślę również, że nie ma zielonego pojęcia co to jest metoda naukowa.

    Przyglądając się pozostałym rozmówcom odniosłem wrażenie, że jednemu z nich kilka razy ręce opadły do samej ziemi. W tym kontekście dziwi mnie ugrzeczniona postawa. Obchodzili się z nim jak z jajkiem przechodząc do porządku dziennego nad zwykłymi wykrętami i mętnymi oświadczeniami.
    Zastanawiam się, czy odwoływanie się do filozofii i teologii buduje fałszywe podejście, że przedstawiciel tych dziedzin może gadać i byle co i nie podlega krytyce, czy też to typowa wręcz polityczna grzeczność wobec osoby w jakimś sensie powiązanej z kościołem.

    Odnośnie pojęcia starowiedza.
    Sam fakt, że coś wymyślono dawno temu nie oznacza, że jest błędne i/lub nieaktualne. Oczywiście większość opisów rzeczywistości stworzonych przed wiekami utraciło moc wyjaśniającą na skutek odkrytych faktów i lepszych teorii. Niestety nikt nie prowadzi rejestru zdezaktualizowanej wiedzy. Na dodatek, stosując metaforę o "dwóch kulturach" (C.Snow) to informacja dezaktualizacji pewnych opisów bardzo opornie jest przekazywana między przedstawicielami tych kultur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się chyba w całości. Dodam, że wysłuchałem wszystkich odcinków, i Gogacz wydawał się nawet bardziej dogmatyczny o duchownych którzy tam później występowali.

      Usuń