Apokalipsa after party

Michał Łaszczyk - 09 stycznia

Bez otrząsania się z nuklearnego popiołu, bez wykopania choćby jednego dołu z wapnem na zadżumione ciała, udało mi się przetrwać 21 grudnia. Z punktu widzenia polskiego telewizora wyglądało to śmiertelnie nudno. Poza akcją marketingową jednego ze sklepów niewiele się działo. A na świecie? Na świecie mieliśmy wszystko: pomyleńców, nawiedzone sekty, a nawet oficjalne państwowe obchody końca świata. Owe imprezy były domeną krajów Ameryki Środkowej, które na apokalipsie sporo zarobiły. Tylko w ten dzień przez ruiny Majów przewinęło się ponad 60 tysięcy turystów. Szkoda, że Słowianie nie mieli kalendarza z jakąś newralgiczną datą.

Rzesze turystów zgromadziła bośniacka "piramida" w VIsoko, zaś kilkadziesiąt tysięcy nawiedzonych przybyło 21 grudnia do tureckiej wsi Sirince. Co ciekawe, w tej położonej niedaleko Efezu wiosce, gdzie w jednej z wersji do nieba wstąpiła Matka Boska, znano nawet dokładną godzinę apokalipsy - 13:11 czasu lokalnego. Ewidentnie przedobrzył burmistrz pirenejskiego Bugarach, gdzie 21 grudnia wylądować mieli kosmici. Jean-Pierre Delord tak rozreklamował to wydarzenie, że 3 dni przed ową wiekuistą datą, policja musiała okrążyć pobliską mistyczną górę, aby ograniczyć ilość imprezowiczów. Z tego co mi wiadomo kosmici jednak nie przylecieli. Pic de Bugarach nie było jedyną górą, którą zamknięto z okazji końca świata. Podobny los spotkał argentyńską Uritorco, po tym jak w lokalnej społeczności zaczęły krążyć pogłoski o portalu, jaki otworzyć ma się na jej szczycie. Górę zamknięto po odnalezieniu na facebooku grupy o prowokacyjnej nazwie "“Suicidio mágico masivo 21/12/2012”.


Żadne masowe "suicidio" nie miało na szczęście miejsca. Jedyna niedoszła próba masowego samobójstwa miała miejsce w Brazylii, gdzie w październiku policja wkroczyła na teren apokaliptycznej sekty Luisa Pereira dos Santosa i aresztowała 112 jego wyznawców. Miano najgłośniejszej sekty powiązanej z 21 grudnia przypadł Kościołowi Boga Wszechmogącego. Według nich Jezus urodzi się niebawem na nowo, pod postacią dziewczynki "w zwykłej rodzinie w północnych Chinach". W przededniu apokalipsy władze chińskie aresztowały, w jednej wersji 500, w drugiej 1000 członków kościoła. Rozpowszechniali oni ulotki o nadchodzących dniach ciemności i końcu komunizmu, które miały nadejść wraz z przełomem w kalendarzu Majów.

Większość doniesień na temat recepcji grudniowej apokalipsy dotyczy różnego rodzaju historyjek. W rosyjskim mieście Ułan Udei, w stolicy Buriacji, wykupiono wszystkie świece i zapałki, po tym jak lokalny mnich, znany jako "Wyrocznia Shambhaly" potwierdził grudniową apokalipsę. W malezyjskim mieście Taman Desa Damai obrabowano kurzą fermę. Za tą eksplozją drobiarskiej przestępczości stać miała wiara, że obecność w mieszkaniu kury i koguta złagodzi nieprzyjemny powiew nowej ery. W Denver urzędnicy nie wiedzieli jak przetestować nowy system syren ostrzegawczych, aby nie wywołać paniki związanej z końcem świata.

Na byciu nieświadomym końca świata można też było zarobić. Pisząc zarobić, mam na myśli nie stracić - tzn. nie kupić biletów na arki, jakie w 21 grudnia pojawiły się na chińskich portalach aukcyjnych. Sprawa nabrała takich rozmiarów, że doczekała się dementi od przedstawicieli ONZ. Nie śledzący doniesień o Armagedonie mogli też wiele stracić. Ponoć serwisy randkowe tego dnia przeżyły nalot ogłoszeń matrymonialnych z ofertą niezobowiązującego seksu w obliczu końca świata.

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

1 komentarze