W swoim felietonie Ludwik Stomma narzekał jakiś czas temu na jedną z czołowych polskich socjolożek. Nie ważne jak błędne byłyby jej diagnozy, nic nie jest w stanie odwieść ją od kamer i mikrofonów. Stomma kreśli przy okazji sylwetki innych ekspertów od wszystkiego, ale to i tak nic przy moim bohaterze. Eichelberger jest autorem osobnych książek na temat kobiet, mężczyzn, noworodków, dzieci, snów i globalizacji. W opisie jednej z jego książek "Być tutaj" czytamy: W tej książce chcemy towarzyszyć każdemu w drodze do siebie, bo tylko dzięki poznaniu siebie możemy poznać i zrozumieć świat, doświadczyć bliskości i jedności z innymi ludźmi, ze zwierzętami, roślinami, rzekami i górami". Poczuć jedność z roślinami, rzekami i górami - ambitna lektura.
Wśród audycji radia TOK FM, w których prym wiedzie Pan Wojciech (m.in starość, Bóg, smutek, ojcostwo...) znalazła się perełka. Eichelberger pawie nigdy nie odnosi się do wyników badań, eksperymentów, jakkolwiek wymiernych danych. Jest to ten rodzaj psychologii, który jest ponadto. Jednak w audycji "czy intuicja jest sprzeczna z racjonalnością" doświadczamy rzadkiego przypadku powoływania się przez profesora na dające się zweryfikować przykłady (zalecam włączyć i posłuchać). Eichelberger kilkukrotnie wspomina o eksperymencie na królikach. Amerykanie zabrali na łódź podwodną stadko małych króliczków i popłynęli hen hen od mamy-królik, która pozostała na lądzie. Okazało się, że kiedy w łodzi podwodnej robiono z królikami brzydkie rzeczy, trusiowa mama dawała tego biologiczne oznaki tysiące kilometrów dalej. Toż to sensacja, dowód istnienia telepatii czy czegoś w tym rodzaju!
Tylko gdzie te badania? Pierwszy problem na jaki natrafiam to to, kiedy ten eksperyment miał miejsce. Na stronce Natural Revolution Resonance w artykule (tuż pod filmikiem psa grającego na pianinie) czytam, iż działo się to około 1956, natomiast inni sądzą, że w latach 90-tych. Z tego co się rozeznałem, badanie to po raz pierwszy pojawia się w książce "Psychic Discoveries Behind the Iron Curtain" Sheila Ostrander i Lynn Schroeder, autorek poradników wyzwalania ukrytych mocy umysłu i książek o astrologii. W tej wydanej w latach 70-tych książce, mówi się o roku 1967 lub 1968. Wszyscy bez wyjątku podają, że eksperyment był dziełem naukowców rosyjskich, a nie amerykańskich jak mówi Eichelberger. Czy to dlatego, że w wyobraźni coś radzieckiego trzyma się zawsze na drucie i kawałku sznurka, natomiast zwrot "amerykańscy naukowcy" z miejsca otwiera horyzonty wielkiej nauki? Nie sądzę, myślę, że Eichelberger po prostu nigdy specjalnie nie wczytywał się w reklamowany przez siebie eksperyment.
Niejasności jest zresztą więcej. Kogo wysłano w tej łodzi podwodnej? Mamę-królik jak piszą niektórzy, czy jej dzieci? Niewątpliwie wszystko byłoby prostsze, gdyby eksperyment ten został opublikowany w jakimś branżowym czasopiśmie. Nie jestem zachłanny na super prestiżowe recenzowane pismo, ale na razie czytam o nim tylko na ufoniusach i stronach osób, pracujących jako telefoniczne media. Postawiłem zgłosić się z tym pytaniem do źródła, do praprzyczyny jaką jest Wojciech Eichelberger i zapytać go o to w mailu. Czy badanie to zostało gdzieś opublikowane, czy było przeprowadzane wraz z próbą kontrolną, czy ktoś je powtórzył, czy stosowano ślepą próbę, jakie odchyły zaobserwowano u króliczej mamy, jakie były u niej wyniki w chwili zabijania jej młodych, jakie miała wyniki w dzień powszedni, a jaki w innych sytuacjach stresowych, czy wykluczono zbieg okoliczności.... czy jest pewny, że ten eksperyment kiedykolwiek miał miejsce. Maila do profesora w internecie jednak nie ma.
Nie mogę czytać tych wszystkich stron jakie polecam po prawej stronie bloga. Jak tylko na nie wchodzę, od razu trafia mnie szlag. Nie mogę znieść błyskotliwych porównań i metafor, których nigdy bym nie wymyślił. To już nawet nie jest zawiść, szczerze tych ludzi nienawidzę za to jak piszą. Czytając Eichelbergera mamy wrażenie, iż czytamy coś mądrego, a jednak sens wypowiedzi wydaje się z oczywisty. Pan Wojciech zagospodarował chyba wszystkie modne nisze psychologii, dlatego kiedy tylko trzeba powiedzieć coś o miłości czy sensie życia, jest gościem idealnym. Kwiecisty język, przystępna forma i tematy interesujące w gruncie rzeczy każdego. Trochę zazdroszczę, ale ostatecznie wolę swój prymitywny empiryzm.
Wśród audycji radia TOK FM, w których prym wiedzie Pan Wojciech (m.in starość, Bóg, smutek, ojcostwo...) znalazła się perełka. Eichelberger pawie nigdy nie odnosi się do wyników badań, eksperymentów, jakkolwiek wymiernych danych. Jest to ten rodzaj psychologii, który jest ponadto. Jednak w audycji "czy intuicja jest sprzeczna z racjonalnością" doświadczamy rzadkiego przypadku powoływania się przez profesora na dające się zweryfikować przykłady (zalecam włączyć i posłuchać). Eichelberger kilkukrotnie wspomina o eksperymencie na królikach. Amerykanie zabrali na łódź podwodną stadko małych króliczków i popłynęli hen hen od mamy-królik, która pozostała na lądzie. Okazało się, że kiedy w łodzi podwodnej robiono z królikami brzydkie rzeczy, trusiowa mama dawała tego biologiczne oznaki tysiące kilometrów dalej. Toż to sensacja, dowód istnienia telepatii czy czegoś w tym rodzaju!
Tylko gdzie te badania? Pierwszy problem na jaki natrafiam to to, kiedy ten eksperyment miał miejsce. Na stronce Natural Revolution Resonance w artykule (tuż pod filmikiem psa grającego na pianinie) czytam, iż działo się to około 1956, natomiast inni sądzą, że w latach 90-tych. Z tego co się rozeznałem, badanie to po raz pierwszy pojawia się w książce "Psychic Discoveries Behind the Iron Curtain" Sheila Ostrander i Lynn Schroeder, autorek poradników wyzwalania ukrytych mocy umysłu i książek o astrologii. W tej wydanej w latach 70-tych książce, mówi się o roku 1967 lub 1968. Wszyscy bez wyjątku podają, że eksperyment był dziełem naukowców rosyjskich, a nie amerykańskich jak mówi Eichelberger. Czy to dlatego, że w wyobraźni coś radzieckiego trzyma się zawsze na drucie i kawałku sznurka, natomiast zwrot "amerykańscy naukowcy" z miejsca otwiera horyzonty wielkiej nauki? Nie sądzę, myślę, że Eichelberger po prostu nigdy specjalnie nie wczytywał się w reklamowany przez siebie eksperyment.
Niejasności jest zresztą więcej. Kogo wysłano w tej łodzi podwodnej? Mamę-królik jak piszą niektórzy, czy jej dzieci? Niewątpliwie wszystko byłoby prostsze, gdyby eksperyment ten został opublikowany w jakimś branżowym czasopiśmie. Nie jestem zachłanny na super prestiżowe recenzowane pismo, ale na razie czytam o nim tylko na ufoniusach i stronach osób, pracujących jako telefoniczne media. Postawiłem zgłosić się z tym pytaniem do źródła, do praprzyczyny jaką jest Wojciech Eichelberger i zapytać go o to w mailu. Czy badanie to zostało gdzieś opublikowane, czy było przeprowadzane wraz z próbą kontrolną, czy ktoś je powtórzył, czy stosowano ślepą próbę, jakie odchyły zaobserwowano u króliczej mamy, jakie były u niej wyniki w chwili zabijania jej młodych, jakie miała wyniki w dzień powszedni, a jaki w innych sytuacjach stresowych, czy wykluczono zbieg okoliczności.... czy jest pewny, że ten eksperyment kiedykolwiek miał miejsce. Maila do profesora w internecie jednak nie ma.
Nie mogę czytać tych wszystkich stron jakie polecam po prawej stronie bloga. Jak tylko na nie wchodzę, od razu trafia mnie szlag. Nie mogę znieść błyskotliwych porównań i metafor, których nigdy bym nie wymyślił. To już nawet nie jest zawiść, szczerze tych ludzi nienawidzę za to jak piszą. Czytając Eichelbergera mamy wrażenie, iż czytamy coś mądrego, a jednak sens wypowiedzi wydaje się z oczywisty. Pan Wojciech zagospodarował chyba wszystkie modne nisze psychologii, dlatego kiedy tylko trzeba powiedzieć coś o miłości czy sensie życia, jest gościem idealnym. Kwiecisty język, przystępna forma i tematy interesujące w gruncie rzeczy każdego. Trochę zazdroszczę, ale ostatecznie wolę swój prymitywny empiryzm.
15 komentarze
1. "świadomość. Ta ostatnia nie jet według niego dziełem mózgu!"
OdpowiedzUsuńCzyli jest wytworem mózgu? Masz na to dowody empiryczne?
2. "Trochę zazdroszczę, ale ostatecznie wolę swój prymitywny empiryzm."
A ktoś w ogóle znalazł jakąś świadomość? Zdefiniował to? Czy empirycznie udowodniono, że z całą pewnością pewien student z Charkowa i Naczelnik Państwa Polskiego to ta sama osoba? Znaczy, cieleśnie, powiedzmy, że jest jakaś ciągłość. Ale Ty mówisz o świadomości.
Empirysta nie powinien w ogóle uznawać świadomości, zanim jej nie zobaczy. Że co? Że można pogadać z Eichelbergerem? To ma być dowód? Ja czasem rozmawiam ze swoim samochodem (No, rusz się , malutki), z kierowcami na skrzyżowaniu (Jak jedziesz, baranie) - i wcale nie potrzebuję słyszeć odpowiedzi, komunikacja jak ta lala.
Eichelberger uprawia twórczość "ku pokrzepieniu serc", a na to zawsze będzie zapotrzebowanie. Taki Sienkiewicz psychologii, choc nie jest w tym sam. Poza tym obraca się chyba wśród buddystów - to też robi dobre wrażenie. A trochę gwałtu na prawdzie, na faktach... kogo to interesuje, poza maniakami ;-) Ironizuję, ale znam wielu ludzi, po części bliskich znajomych, którzy kwestionowanie skuteczności intuicji, czy jakiegoś postrzegania pozazmysłowego odbierają jako złośliwy atak na ich samych. Ludzie lubią czuć się dobrze - dlatego istnieją pisma takie jak Zwierciadło, i dlatego Eichelberger trzyma się mocno.
OdpowiedzUsuńPozdr,
Błażej
Jako, że z Błażejem jak zawsze się zgadzam odpisze na to coś wyżej :)
OdpowiedzUsuńCzyli (świadomość) jest wytworem mózgu? Masz na to dowody empiryczne?
Tak mam :) Proszę wejść sobie na byle jaki Google Scholar czy o wiele lepszą na tą okazje Medline - czy jakąkolwiek inną większą przeglądarkę publikacji naukowych i wpisać do nich kombinacje świadomość i mózg. Ile widać wyników? Ile tysięcy wyników, tysięcy dowodów?! Ludzie, nie przesadzajmy z tą ignorancją :)
Czy zastanawiał się Pan, skąd się bierze takie "uduchowione" podejście do życia, jakie reprezentuje W.Eichelberger? Większość moich znajomych wierzy w intuicję, telepatię i inne zjawiska wymagające porzucenia czysto matarialnego spojrzenia na rzeczywistość. Do pewnego momentu jest to szalenie denerwujące dla takich ludzi jak ja, niemniej warto chyba się zastanowić, skąd się biorą takie "paranormalne" poglądy, skoro ich nie akceptujemy. Ja myślę, że główną rolę odgrywa tu religia, która ma własność "przyklejania się" do umysłu jak rzep do psiego ogona. Stąd jej taka łatwość powielania się z pokolenia na pokolenie. Pan Eichelberger jako buddysta oczywiście wierzy w istnienie jakiegoś bóstwa - czy jego denerwujące nas poglądy nie mają swych korzeni w dzieciństwie? Maciek
OdpowiedzUsuńCieszę się, że blog znowu odżył:) Mogę się zgodzić z przedmówca, że jedną z bardziej istotnych przyczyn istnienia paranormalnych przekonań jest religia. Wiele nawet mało religijnych osób uważa, że "coś musi być". Chociaż nawet nie są w stanie sprecyzować czym jest to "coś". Ale mnie bardziej denerwuje takie odwoływanie się do mechaniki kwantowej, teorii strun itp. by nadać swoim fantazjom trochę "naukowości". Szkoda że w Polsce nie zostały wydane książki Stengera, który właśnie rozprawia się z czymś takim. Na szczęście jest trochę tekstów do poczytania na Racjonaliście. Tak na marginesie, Panie Michale, temat relacji pomiędzy "paranormalnością" a fizyką cząstek elementarnych byłby doskonałym materiałem na notkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Misanthrope
Trudniej wyjaśnić istnienie racjonalnej mańki w społeczeństwie niż uduchowionego podejścia do życia :) Jakże łatwo i atrakcyjnie uwierzyć w telepatie, a jakże trudno zbijać krążące na nią "dowody". Kosztem niewiary jest niemały wysiłek nikt zresztą nie mówił, że będzie lekko :) Tej zaprawy na nadnaturalność nie szukałbym w religii. Wielu ludzi mających paranormalne zapatrywania to osoby niereligijne. Raczej skłaniałbym się ku tezie, że grunt pod te wierzenia jest w nas już fabrycznie zamontowany - i to we wszystkich nas. Co do tych konotacji z nanoświatem jest to interesujące, niestety nie jest też fizykiem więc muszę się zastanowić nim coś o tym więcej napiszę :)
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że grunt pod jakiekolwiek wierzenia jest w nas od urodzenia wmontowany. To byłoby niezgodne z zasadą doboru naturalnego, w którym promowane są cechy sprzyjające radzeniu sobie z życiem. Wierzenia są dla człowieka strasznym balastem, tylko pozornie ułatwiają mu życie. Jest oczywiste, że łatwiej rozwiązać jakikolwiek realny problem opierając się na prawdziwych przesłankach i racjonalnym myśleniu. Zatem człowiek (każdy zdrowy człowiek) rodzi się w pełni racjonalny. Ta racjonalność musi być uszkadzana w trakcie wychowania. Wiadomo, że jak się coś komuś (zwłaszcza dziecku) dostatecznie długo wmawia, to ten ktoś najprawdopodobniej w to uwierzy, i to mocno. Musiałby Pan zrobić rzetelne badania, by potwierdzić tezę o ludziach niereligijnych, którzy wierzą w zjawiska paranormalne. Z moich obserwacji ok. 90% populacji wierzy w tę czy inną formę Inteligentnej Siły Wyższej (niekoniecznie w Boga chrześcijańskiego). Pozostałe osoby posługują się czysto racjonalnym myśleniem. Oczywiście granica jest płynna. Ale zapewniam Pana, że każda osoba wierząca w wyssane z palca dyrdymały otarła się w dzieciństwie o religię.
OdpowiedzUsuńCo do fizyki kwantowej, to jak się przekonałem, jest to ulubiony termin używany przez wszelkiej maści nieracjonalnych oratorów. Brzmi pięknie i przekonująco. Tyle tylko, że niewiele osób tak naprawdę cokolwiek z tego rozumie.
Tak przy okazji, bardzo mi się podobał film "The Elegant Universe" na YouTube.
Maciek
"Nie wierzę, że grunt pod jakiekolwiek wierzenia jest w nas od urodzenia wmontowany. To byłoby niezgodne z zasadą doboru naturalnego...."
OdpowiedzUsuńŚmiem wątpić.
Można założyć, że telepatia istniałaby, gdyby promował ją dobór naturalny, wiec byłaby oczywistością jak symetria ciała. Pokuszę się o hipotezę (nie nową przecież), że dobór naturalny promował i dalej promuje SKŁONNOŚĆ do tzw. racjonalizacji na bazie choćby memicznych wierzeń religijnych.
Patrząc na ogół ludzkości zgodzę się, że ogromna większość ludzi posiada skłonność do nieracjonalnej racjonalizacji obserwowanych zjawisk, czyli zazwyczaj błędnego ich wyjaśniania (byle uzyskać "spokój ducha"). Powszechnie więc się przyjmuje, że skoro jest to tak częsta cecha - jest ona cechą od urodzenia, w genach.
OdpowiedzUsuńTo właśnie moim zdaniem wymaga gruntownego wyjaśnienia. Nie ma na to żadnych pewnych dowodów. Wg mnie inna koncepcja jest prawdziwa: że irracjonalność myślenia jest KULTUROWO (czyli memetycznie) przekazywana z pokolenia na pokolenie. A nie genetycznie!
I tu się zasadniczo różnimy, nie posiadając żelaznych argumentów z żadnej ze stron barykady. Wymaga więc to rzetelnych badań naukowych, bo jest to arcyważna kwestia, jak sądzę.
Maciek
Jeśli na grunt do dyskusji wybrana została ewolucja, trudno jest dziś znaleźć o niej książkę która nie mówiłaby o wspomnianej przeze mnie tezie. Przekazywanie z pokolenia na pokolenia skłonności do wiary nie tylko nie stoi w kontrze do doboru naturalnego, lecz właśnie dobór naturalny był tu kluczem do wykrystalizowania się duchowej ciągoty. Sama wiara w rzeczy których nie ma nie jest adaptacją, ale jest efektem ubocznym cech bez których trudniej byłoby przetrwać. Dla naszego przetrwana korzystniejsze było dostrzeganie większej ilości zjawisk nim miały miejsce w rzeczywistości nawet gdyby generowały jakieś zbędne czynności, niż przeoczenie tego co premiowałoby nas w walce o życie i rozmnażanie. Polecam w tym temacie choćby "Jak powstała religia" Pascala Boyer, "Religia jako zjawisko naturalne" Dennetta, czy "Believing Brain" Michaela Shermer (wszystkie mam gdzieś w pdfach, mogę podesłać jeśli ktoś ma ochotę poczytać po angielsku). Jeśli chodzi o korelacje pomiędzy religijnością a wiarą w zjawiska paranormalne na prędko znalazłem na ten temat kilka badań. Po pierwsze interesując są same badania Instytutu Gallup w co wierzą ludzie (link 1 link 2, jak się okazuje 20% ludzi wciąż wierzy w czarownice. Co do dodatniej korelacji między religią a zjawiskami paranormalnymi (link 3 link 4 link 5 link 6 wydaje się, że większość badań wspiera moje zdanie, iż z mojego doświadczenia wynika, iż ludziom wierzącym w zjawiska paranormalne nie po drodze z tradycyjną religijnością. Nasze życiowe doświadczenia bywa jednak zawodne, tak i w tym wypadku nie wszystkie wyniki są tu ze sobą zgodne, zatem sprawę zostawiłbym otwartą.
OdpowiedzUsuń@Trochę zazdroszczę, ale ostatecznie wolę swój prymitywny empiryzm.
OdpowiedzUsuńU mnie jest dokładnie na odwrót. Tzn. wolę swój prymitywny empiryzm, ale trochę (czasem) zazdroszczę. Bo jest to niesamowita umiejętność, potrafić na obojętnie jaki temat wyprodukować głębię dla konsumentek i konsumentów czasopism z połyskiem. Harmonizującą pięknie z reklamą mazidła na zmarszczki na dupie i wynikami konkursu pt. jestem blogującą mamą. Napisaną tak, że większość nie tylko zrozumie (łau!) ale też i się odnajdzie. Coelho polskiej psychologii to jest, trzeba umieć tego rodzaju umiejętności docenić. No chyba, że weźmiemy się za logiczny rozbiór treści i zaczniemy wyławiać garściami włosy z tej zupy.Ale kto by się brał.
W "Ciałku" Eichelberger napisał: >>Najnowsze odkrycia biologii wskazują, iż to które geny w DNA dziecka zostaną zaktywizowane zależy od wpływu otoczenia i od sposobu, w jaki rodzice je postrzegają. Dzięki temu organizm dziecka dostosowuje się do sytuacji, w jakiej przyjdzie mu żyć. Koncepcja determinizmu genetycznego została podważona - aktywność i konstrukcja naszego DNA w dalszym życiu również w znacznym stopniu zależy od naszego otoczenia i sposobu, w jaki go postrzegamy. W największym skrócie - to przekonania rodziców, a później nasze własne na temat rzeczywistości decydują, jak będzie funkcjonować nasz organizm i nasz umysł (patrz: Bruce Lipton "Biologia przekonań").<<
OdpowiedzUsuńCzy nie zalatuje to miczurinizmem i łysenkizmem?
Nie czytałem tego więc trudno mi powiedzieć, czy ocena tego powinna być rzeczywiście aż tak ostra. Miczurinizmem i łysenkizmem to już duży kaliber zniewagi, choć rzeczywiście ostatnie zdanie tym czymś zalatuje, acz pewnie jest to jakaś metafora.
OdpowiedzUsuńbardzo lubię pana Wojciecha, czytałem większość książek i pomógł mi w zrozumieniu wielu spraw. Życie to nie tylko szkiełko i oko. Prymitywny empiryzm wydaje mi się zbyt ... prymitywny, ale każdy może mieć swoje zdanie. Jest arogancją myśleć, że za pomocą badań można wszystkiego dowieść albo nie. Dlatego do mnie powyższy artykuł nie przemówił.
OdpowiedzUsuńwitam
OdpowiedzUsuńCzytam Twoje teksty z naprawdę dużą przyjemnością.
Muszę jednak delikatnie sprostować to co pojawia się w tym wpisie.
Otóż "zasada nieoznaczoności heisenberga" która wskazuje na to że badając jeden parametr nieodwracalnie zaburzamy pozostałe (np pęd i położenie elektronu) ma odniesienie do makroskali w równym stopniu co do mikroskali (to zostało dowiedzione na gruncie obliczeń przez samego Heisenberga, jeszcze w czasie formułowania tej zasady). Nie zmienia to jednak faktu że w makroskali (a właściwie już na poziomie zbiorowisk kilkuset atomów np cząsteczki polimeru) poziom zaburzenia maleje wykładniczo. Co przekłada się na sytuację że bez problemu możemy określić (wracając do przykładu elektronu) pęd i położenie np drobiny kurzu.
Reasumując - pogląd że należy przenieść zasady rządzące fizyką kwantową na całość fizyki nie jest błędny, tylko nierealny i niepraktyczny