Praktyka mistycznego cudotwórstwa

Michał Łaszczyk - 22 lutego

W moje łapska wpadła kolejna książka Jacka Sieradzana, tym razem o bardziej soczystych dewiacjach religijnych. Studiując owe dzieła myśli szaleńczej, dostrzegłem pewne prawidłowości wśród 20-wiecznych magów i zaklinaczy. Niezwykłe cechy jakie przypisywali sobie ci pomyleńcy, stoją w jawnej sprzeczności z przeróżnymi faktami z ich biografii. Czy wielki Aleister Crowley, który ponoć jednym spojrzeniem zamieniał człowieka w zombie, czy mając taki dar kantowałby na fałszywych lekach? Kiedy na początku lat 20. przycisnęła go bieda sprzedawał tabletki zwane przez siebie eliksirem życia. Czytając "Od kultu do zbrodni" trapiło mnie wewnętrzne rozdarcie czy śmiać się z tego czy płakać. Kolega po fachu Crowleia, twórca kościoła Szatana Anton Szandor LaVey, zarabiał na pipcząco-migoczącym urządzonku, które miało wykrywać duchy. Swoim klientom wmawiał, że owa stworzona przez niego machina stanowi pułapkę, w którą schwytać można niesfornego ducha w ten sposób doprowadzając nawiedzony dom do stanu używalności. Ten sam poziom autentyczności miały wróble malowane przez Gurdżijewa, prekursora New Age na żółto i sprzedawane jako kanarki.

Jeśli chodzi o wymiar finansowy wszystkich przebija Soko Asahara, guru sekty Najwyższa Prawda, która w latach 90-tych podłożyła trujący sarin w Tokijskim metrze. Za terapię skórkami mandarynek kasował on 7 tysięcy dolarów! Kiedy rozczarowani klienci złożyli doniesienie na policję, został skazany na grzywnę tysiąca dolarów, mimo że na mandarynkowym fałszerstwie zbił około 200 tysięcy. Kiedy Ashara dorobił się renomy, jego wyznawcy byli gotowi płacić 370 dolarów za centymetrowej długości włos wyrwany z jego brody. 800 Dolarów kosztować miała mała buteleczka wody po kąpieli tego wielkiego mędrca, a pijący te syfy człowiek miał nabywać nadnaturalnych mocy mistrza, takich jak lewitacja i telepatia.

cudotwórstwo

Z niezwykłego obrazu mistyków zwykle ostaje się tylko niemoc i desperacja. Dla przykładu, zdolności nie w kij dmuchał przypisywał sobie Kanadyjczyk Roch Theriault. Posiadał umiejętność leczenia, a nawet wskrzeszania ludzi, a mimo to, jego codziennym fachem była kastracja bydła i świń. Autor dodaje, że robił to bez "upuszczania krwi". Zważywszy, że w tym samym okresie Theriault chwalił się, że potrafi rozmawiać z drzewami i zwierzakami, szczególnie w tym drugim kryć mogła się tajemnica jego krowiego fachu. Kiedy zapowiedziany mu przez Boga koniec świata w lutym 1979 się nie ziścił, Theraulta wytłumaczył to swoim wyznawcom, "iż nawet Bóg może popełniać błędy".

Jeszcze bardziej wygórowane ego miał David Koresh, który uważał się za bożego syna, posiadał wszystkie jego atrybuty z wskrzeszaniem ludzi i tym podobnymi bajerami włącznie. Jahwe zabrać miał Koresha w UFO-rydwanie na jedną z planet w gwiazdozbiorze Oriona, gdzie Bóg objawić miał przed nim swoje najskrytsze tajemnice. Koresh znany jest pośrednio fanom muzyki rockowej. Jeśli słyszeliście o próbie wyczerpania psychicznego ludzi poprzez obstawienie domu głosnikami i puszczaniu muzyki Alice Cooper, to metod tych próbowano właśnie na Szczepie Dawidowym (wyznawcach Koresha). Kiedy to zawiodło, na zaciekle broniącą się sektę przypuszczono ostateczny szturm, w którym zginął nieśmiertelny Koresh i ponad 70 jego wyznawców.

Latające spodki mieli w głowie także wyznawcy Zakonu Świątyni Słońc, którzy w 1994 roku dokonali zbiorowego samobójstwa, co w ich języku przekładało się na podróż w kierunku Jowisza. Proklamowali ścisłe zasady zdrowego żywienia, które miały uchronić ich przed apokalipsą. Stąd jedli tylko... chleb z masłem orzechowym. Nieufność wobec medycyny nie pomogła Marshallowi Applewhitowi. Wyznawcy jego idei postanowili udać się na statek kosmiczny ukryty za kometą Hale'a-Boppa między innymi dlatego, że nie mogli znieść myśli, że ich guru niebawem umrze. Applewhite szykował ich na śmierć, będąc przekonanym, że cierpi na nieuleczalną odmianę raka. Przygotowywał ich tak intensywnie, że w marcu 1997 roku wszyscy popełnili samobójstwo. Autopsja zwłok Applewhite oczywiście nie potwierdziła jego domniemanego nowotworu.

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

7 komentarze

  1. Czytając niedawno książkę Armstronga, tego od urynoterapii, doszedłem do wniosku że w znacznej części takich odjazdów, zwłaszcza związanych z wykonywaniem jakich obrzydliwych czynności, musi istnieć pierwiastek erotyczny, niekoniecznie uświadomiony. Inaczej naprawdę nie umiem sobie tego wytłumaczyć, to musi ich po prostu kręcić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając powyżej opisywaną książkę poczucie, że wszystko ma wymiar erotyczny jest nieodparte. W dodatku zboczenia tych panów są, że tak powiem "na bogato", z nekrofilią włącznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że się pojawiła kolejna notka, ostatnio z tym trochę słabo było, panie Michale;) Miło się czyta tego bloga, chciało by się trochę więcej. Tym czasem niezawodna Fronda donosi:
    http://www.fronda.pl/news/czytaj/boliwijscy_biskupi_zbadaja_krwawiacego_chrystusa

    Boliwijscy "sceptycy" jak się okazuje też istnieją. Ciekawo czym się skończy to dochodzenie. A myślałem, że cuda to tylko w Sokółce:)
    Pozdrawiam,
    JTI

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.fronda.pl/news/czytaj/boliwijscy_biskupi_zbadaja_krwawiacego_chrystusa
    Założę się, że badania "wykażą" grupę krwi AB...
    Albo naprawdę zrobią badania i się okaże, że Jezus miał taką samą grupę krwi, jak miejscowy proboszcz. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie kolego, zmieniłbym tytuł tej notki. Ten 'codotwórst' bije po oczach...

    OdpowiedzUsuń
  6. Umiejętności kościelnych ekspertów od tych spraw są znane i podziwiane. W czasach kiedy badamy liczące kilkadziesiąt tysięcy lat DNA neandertalczyka, kiedy genetyczne testery wchodzą do zwykłych aptek.... im nie udaje się pobrać DNA ze świeżej krwi. Kiedy tylko nadarza się okazja, akurat coś się nie udaje, no masz ci los. Takie badanie mogłoby odpowiedzieć na parę parę, np kim był w końcu jego ojciec i zadać kłam starożytnym spekulacją, że był nim rzymski legionista :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, pani profesor Sobaniec-Łotowska też jakoś dziwnie zapomniała wykonać odpowiednich badań próbki z Sokółki, za to nie zapomniała obwieścić, że to cud.
    Vox populi, vox Dei, cud jest i nie będą kawałków Jezusa po laboratoriach ciągać, trzeba uszanować świętość.
    Sprzedawcy cudów dobrze wiedzą, że badania DNA i datowanie węglem jakoś nie rozumieją praw, jakimi rządzi się rynek dewocjonaliów.

    OdpowiedzUsuń