Może i bez sensu, ale jak brzmi!

Michał Łaszczyk - 08 marca

Po przeczytaniu "Jak brednie podbiły świat" Francisa Wheena, gdyby tylko ten Pan był Panią mógłbym mieć z nim dziecko. Kapitalna odyseja po świecie głupoty, tym razem głupoty polityczno-społecznej. Jeśli chodzi o znęcanie się nad postmodernizmem Wheen jest w tym bardziej bezwzględny niż Sokal, dokładając do merytoryki ataki personalne, jednostronność, manipulacje wizerunkiem przeciwnika i nonszalancje. Wheen wypomina Foucault jego zachwyt jaskiniowym reżimem Chomeiniego, który ujawnił się po wizycie w Teheranie, po której masowe prześladowania opozycji, Foucault nazwał "niezbędnym i wysoko cenionym dodatkowym poziomem znaczeń". Już tradycyjnie dla tego rodzaju krytyki pojawia się Luce Irigaray, który w duchu relatywizmu zarzuciła słynnemu wzorowi Einsteina dyskryminowanie innych prędkości przez prędkość światła, zaś fizyków zajmujących się mechaniką ciała sztywnego nazwała seksistami. Wheen z pasją maniaka przypomina jak po śmierci Paula de Mana odnaleziono jego teksty wychwalające eksterminacje Żydów (która dla niego była jedynie "wyzbyciem się z Europy miernot"). Wówczas Derrida, przyjaciel de Mana, podjął się dekonstrukcji tych tekstów, w wyniku czego okazały się "zakamuflowanym sprzeciwem wobec antysemityzmu". Aby było zabawniej, osobom oburzonych takim wybielaniem pisarza, Derrida zarzucił faszyzm i nazistowskie metody.

Osobny rozdział Wheen poświęca specyficznym rodzajom bzdur, jakimi są nic nie warte banały. Przykładem takich bezwartościowych truizmów są rożnej maści poradniki rozwoju osobistego, pisane przez ludzi o skromnych tytułach life-mentorów. Polskie materiały są tu wierną kalką zachodnich trendów. Dzięki rodzimym life-mentorom możemy "zdobyć zaufanie w 30 sekund", w "10 minut odmienić swoje życie", następnie "magiczne 30 minut na osiągnięcie szczęścia", aż ostatecznie posiąść "doskonałość w 30 dni". Jeśli uparłbym się przy opisie przy pomocy samych tytułów, dodałbym jeszcze, że "czas to pieniądz", choć lepiej "śpieszyć się powoli". Po przejrzeniu opisów blisko 400 takich owoców geniuszu, gdzie osiągnięcie szczęścia i spełnienie marzeń jest kwestią 8 do 60 złotych, da się zauważyć pęd czytelników nie tylko ku bogactwu, ale także ku mannie rozwoju duchowego. Palmę pierwszeństwa dzierżą tu religie wschodu, zresztą sam Dalajlama popełnił taką książkę jak "sztuka szczęścia w pracy".


Polską blogosferą osobistych rozwijaczy, rządzą jak dla mnie dwa typy autorów. Pierwszą stanowią świeżo upieczeni adepci nowej sztuki motywacji, wykuci w ogniu kursów efektywnej sprzedaży. Zwykle słowa o byciu "proaktywnym" i "uczeniu się na własnych błędach" przelatują na takich spotkaniach bez echa, jest jednak grupa ludzi na których magiczny język coachów robi piorunujące wrażenie. Charakteryzują się pogardą dla wiedzy akademickiej, w ogóle do wiedzy szkolnej, nazywanej "trocinami". Prawdziwą wartość ma tu wiedza "praktyczna", np. to że skarpetki kupione za 10 złotych można nosić przez 2 lata, zaś te kupowane za 4 złote tylko pół roku (autentyczny przykład z takiego bloga). Ideałem jest tu właśnie ta praktyczność, konfrontowana z najobrzydliwszym ze wszystkich pojęć, słowem "teoria".

Inną klasą orędowników prostych formuł na klawe życie są blogujący managerzy. W tym miejscu praktyka przeradza się w wyższą formę wtajemniczenia. Takie pisarstwo składa się głównie z fascynacji NLP. dowodów anegdotycznych, opowiastek o tym jak pan X nie skończył szkoły a odniósł sukces, plus tak cenna wiedza jak to aby na rozmowę kwalifikacyjną nie przychodzić pijanym i brudnym.

Tym co mogłoby spiąć cztery wcześniejsze akapity, jest pisarstwo pozbawione treści. Dane, dowody, eksperymenty, statystyki - wszystko wydaje się zbędne przy mądrości wziętej wprost z życia. Przy okazji nieźle się trzeba natrudzić, aby zakamuflować pisanie takich truizmów. Najlepiej powymyślać jakieś nowe wyrazy, tak by wszystko to brzmiało inteligentniej. Zabawne jest te tekstualne metaporadnictwo .

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

22 komentarze

  1. Jako zapoznana wielbicielka dekonstrukcji przez chwilę muszę pooburzać się na Ciebie i na opisywanego przez Ciebie autora za wrzucenie nas do jednego worka z poradnictwem. Oburz oburz. Ok, już.
    Widzisz - postmodernizmu zlekceważyć się nie da, choćby nie wiem jak się próbowało. Jest jak egzystencjalizm, od wydania pierwszego krzyku zaczęliśmy nim wszyscy oddychać (nie wiem, jak Ty, ale ja w 1985 roku już na pewno). Oczywiście, że można wyłapywać fascynacje nazizmem u jego autorów, ale będzie to przypominało ową żałosną kontrmanifestację prawicowców sprzeciwiających się manifie - stało pięć takich wymęczonych bid i trzymało transparent, że Hitler zalegalizował aborcję, jakby to miało dowodzić, że aborcja jest zła. Czyjeś fascynacje nazizmem wcale nie przekreślają jego niezafascynowanych nazizmem pism. Że Derrida zdekonstruował te artykuły? No trudno, żeby nie, to w końcu Derrida. Dekonstrukcja - to warto wiedzieć - nie jest żadną naukową metodą. To zbiór poglądów na funkcjonowanie świata. I nikogo tutaj nie zwojujesz statystykami, eksperymentami i wyliczeniami. A jeśli przeczytać "Modne bzdury" i zastosować wobec nich metody, jakimi posługują się autorzy, to też długo tego nie wytrzymają. To nierzetelna książka. Udowadniająca, że Sokrates nie ma racji, bo jest brzydki. Co i Ty niestety zrobiłeś, wycieczkami w stronę fascynacji antysemickich de Mana. Wydaje mi się, że trzeba unikać takich zagrań, bo trochę się zbliżamy do sofistyki w stylu wzmiankowanych przeze mnie nazioli. Weź Ty tę dekonstrukcję na warsztat, potraktuj z szacunkiem i napisz, punkt po punkcie, dlaczego ją odrzucasz. Wtedy będzie między nami nić porozumienia. Jak ją obśmiejesz i napiszesz, że nie warto jej traktować z szacunkiem - to tej nici nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Największego wpływu postmodernizmu doszukiwałbym się w naukach o kulturze (gdzie prawie doprowadził do ich rozkładu), zaś najmniejszą oczywiście w naukach przyrodniczych - nie mniej samo to, iż o tym rozmawiamy dowodzi twojej tezie o jego wielkich wpływach. Koalicja przeciwników tego nurtu jest dość egzotyczna, bo rozciąga się od zagorzałych scjentystów po religijnych apologetów. Kiedy Derrida odwiedził nasz kraj, głos krytyki rozbrzmiał zarówno od fizyka Turskiego, jak i częstego gościa Radia Maryja Wolniewicza (słynne "Król jest nagi" Wolniewicza po spotkaniu z Derridą). Sprawa de Mana ośmieszyła Derride a nie głównego bohatera, w zasadzie tą analizą sam ośmieszył swoją dekonstrukcje z jej nieskończoną ilością znaczeń. Analogicznie, gdyby Niels Bohr nienawidził Cyganów nie umniejszyłoby to jego wkładowi w fizykę. Gdyby jednak Einstein wyliczył na podstawie teorii względności niewinność Bohra, dziś nie byłby synonimem geniuszu. Co do "modnych bzdur" jeszcze nie wiem co jest w niej tak nierzetelnego, acz z chęcią się dowiem, bo jak na razie tego przykładu z wycieczki po Sokratesie chyba nie rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sokrates był przykładem. Chodzi o to, że następuje tutaj próba podważenia pewnego dorobku na podstawie tego, że jakiś przedstawiciel nurtu nieprawidłowo użył jakiegoś pojęcia fizycznego. Wyłapywanie szczególików to dość wygodna ucieczka od próby zmierzenia się z całym systemem. Derrida ośmieszyłby się tylko wtedy, kiedy patrzylibyśmy na niego wzrokiem filozofa analitycznego, czyli, jakby nie patrzeć, wzrokiem, którym Ty na niego patrzysz. Derrida nigdy nie ukrywał, że na mocy dekonstrukcji możliwe jest wszystko. Nie wiem, czy używał takich stwierdzeń w jakiś szczegółowych rozwiązaniach (on był niekonsekwentny), ale na tyle, na ile znam jego pisma, to zdekonstruować znaczy zdekonstruować czyli odkryć pokłady znaczeń (upraszczając) bez dywagacji na temat tego, czy Autor tak myślał czy nie. Więc dziwne wydawałoby mi się, gdyby stwierdził, że swoimi dekonstrukcjami pism de Mana go rehabilituje. No ale tych dekonstruujących tekstów nie czytałam, nie wiesz, czy są dostępne w języku polskim? Bo znajomość ich w interpretacji tego chwalonego przez Ciebie antypostmodernisty nie wydaje mi się szczególnie zadowalająca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Różnimy się w tym, iż ty nierozumienie tekstu który samemu się piszą traktujesz jak przekręcenie nazwiska czy daty, a ja jako dowód fiaska tego pisania. To nie jest tylko kwestia języka, bo nieczytelność i nieprzystępność nie byłaby tu wystarczającym argumentem (słynne zdanie Paula Virilio z jego książki, składające się z 64 zdań podrzędnych). Gdyby mi, typkowi z internetu, ktoś dowiódł taką ignorancje w dziedzinach o których pisze to czułbym zażenowanie, a ci wielcy myśliciele nie mają żadnego wstydu. Czemu Baudrillard tak lubuje się w odwołaniach do fizyki mimo że nie ma o niej pojęcia, czemu Lacan tak sili się na te wzory matematyczne? Jest to próba unaukowienia banały, który powiedziany wprost byłby taki jaki jest, prostacki. Bo cóż to za odkrycia ma na koncie Derrida, co po wyrzuceniu wysublimowanej filozoficznej otoczki, byłoby takie innowacyjne i wstrząsające pojęciowo? Jeśli jakaś "metoda" może prowadzić do konkluzji, iż polityka Rzeczy w czasie IIWŚ była sprzeciwem wobec antysemityzmy, to jest to absolutna kompromitacja takiego myślenia, którego nie da się rozumnie bronić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Napisałam bardzo długą odpowiedź, po czym wyskoczył mi błąd i zamknęły mi się wszystkie okna. Nie żartuję!:)
    Pokrótce - mogę napisać, za co kocham Derridę - za dyseminację, zatarcie różnic, prymat pisma nad mową, "Szibbolet dla Paula Celana", za to, że jest nieskończenie wiele interpretacji a każda z nich jest błędna i za wiele jeszcze innych rzeczy, niewyrażonych żadnymi wzorami matematycznymi. Możliwe, że on je mylił czy niesłusznie przenosił je do swoich wywodów - ja się co prawda nie spotkałam, ale jeśli nawet jeśli, to nie obala to w żaden sposób (anty)metody dekonstrukcji.
    Wiem, że w ten sposób często dyskredytuje się pozostałych, których bronić jest mi ciężko, bo znam ich słabo. Choć symulakry do mnie przemawiają. Natomiast o Lacanie mówi się, że przywrócił naukom humanistycznym Freuda, to też ważne, zważywszy, jak bardzo niebagatelny, a swego czasu bardzo niesłusznie skompromitowany, jest twórca psychoanalizy. W każdym razie - ja też czasami mówiłam głupoty na zajęciach, ale nikt w związku z tym nie anulował mi ocen z sensownie napisanych prac semestralnych. Tak przenosząc przy pomocy analogii to, co wielbiony przez Ciebie autor, z tego, co piszesz, robi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli to miłość, to ja nie mam co tu kłusować seksualnie i wpychać się pomiędzy kochanków:) Choć jest to dla mnie wartościowe, ponieważ uzmysłowiło mi jak głęboka jest ta moja niechęć to postmodernizmu. O freudyzmie myślę to co myślę, to co myśli współczesna nauka (chciałbym poznać kiedyś genezę twego "niesłusznie" ale nie chce zaczynać nowego wątku), a symulakry są już dla mnie koronnym dowodem na "odkrywanie oczywistości". Nasze widzenie jest do tego stopnia inne, że dla mnie nawet wymieniane przez Ciebie Jolu pozytywy, mogłyby w moich zdaniach pełnić rolę argumentu na nie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś ktoś mi uświadomił, że łatwo jest dzisiaj dyskredytować McLuhana czy Fukuyamę za oczywistość wniosków, żyjąc w roku 2000 którymś. Bo ja tak twierdziłam, że sadzą oni banały. To samo można powiedzieć o Baudrillardzie and CO. Faktycznie, dla nas jest to oczywiste. Tak jak oczywiste jest istnienie przyciągania ziemskiego, ale nikt na tej podstawie nie powie, że Newton to taki banalarz, mówi same oczywistości. Miłość zastąp szacunkiem albo popieraniem poglądów i już będziesz sobie mógł oszczędzić wtręty o wchodzeniu pomiędzy kochanków (jakże merytoryczne:)). Freuda podejmuję się bronić, kiedy tylko zechcesz, z wraz ze mną armia psychologów akademików. Prosta rzecz - jako pierwszy powiązał psyche z somma. Bez tego większość współczesnych terapii byłaby nieskuteczna. A to tylko taki bardzo praktyczny przykład.
    Co banalnego jest w dyseminacji? I od kiedy wniosek o prymacie pisma nad mową jest oczywisty? W psycholingwistyce nadal króluje pogląd odwrotny...

    OdpowiedzUsuń
  8. Może to głupie, ale mnie postmodernizm kojarzy się z okultyzmem. W pierwszym mamy całą tę gadkę o konstruktach społecznych, społecznym konstruowaniu rzeczywistości, symulakrach itp., natomiast w drugim są (pod pewnymi względami podobne do tych pierwszych) egregory, myślokształty, ideoplastia itd. W obu - dziwny język i duża (niemalże stwórcza) rola przypisywana temu co siedzi w ludzkiej 'głowie' (zbiorowo, ale w pewnej mierze też indywidualnie).

    http://en.wikipedia.org/wiki/Egregore
    http://en.wikipedia.org/wiki/Thoughtform

    I jeszcze na koniec cytacik (old meme):
    Jest jeszcze trzecia grupa polskich apostatów, najmniej liczna i najbardziej tajemnicza, która twierdzi, że apostazja jest jej niezbędna. Co więcej, jest tylko wstępem do aktu duchowej dechrystianizacji. Swego czasu sporą dyskusję w internetowym, ezoterycznym światku wywołały artykuły internauty Alheana „Pieczęć, czyli jak ukraść duszę” i „Złodzieje dusz”, w których pisze, że sakramenty to magiczne metody używane przez Kościół, by zniewalać ludzkie dusze. Chrzest zaś to rodzaj blokady wstrzymującej duchowy rozwój. Dlatego oprócz apostazji, która jest formalnym odrzuceniem chrztu, potrzebny jest jeszcze „rytualny akt przerwania astralnej więzi z katolickim egregorem” (egregor to twór zbiorowej podświadomości, np. duch narodu).

    Mirosław, określający się jako bezwyznaniowiec, sympatyzujący z proekologicznymi wierzeniami przodków, opisuje, że na miejsce tego aktu wybrał Ślężę, niegdyś świętą górę pogan, gdzie do dziś zachowały się kultowe kamienne kręgi i rzeźby. Ceremonia odbyła się w pierwszy dzień nowego roku celtyckiego. Udał się tam z kapłanem jednego z pogańskich kultów, po drodze wpadając w trans, nawiązali kontakt z mocami Ziemi, by na szczycie dokonać zmycia chrztu wodą z górskiego strumienia. Dopełnieniem był wniosek do USC o zmianę drugiego imienia z chrześcijańskiego na pogańskie.

    http://archiwum.polityka.pl/art/wyznanie-niewiary,358047.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli ktoś tak powiedział o Fukuyamie, to ma po prostu ubogą wiedzę. Od początku wiadomo było że zerżnął to z Hegla, z tą różnicą że ten węszył ostatnie stadium historii po zwycięstwie Napoleona pod Jeną, a Fukuyama po zakończeniu zimnej wojny (oba jakże trafne przewidywania, prawda?). Jeśli dobrze pamiętam, to Freud również zarzekał się, iż nie czytał Nietzschego, a dziś wiadomo że zerżnął od niego prawie wszystko. Podział na id, ego i superego znaleźć można już... w Fajdrosie Platona. Co do tych armii psychologów akademickich polecam Witkowskiego, który zrobił analizę na jakich polskich instytutach psychologii wciąż wykładane są nienaukowe teorie, takie jak m.in freudyzm.

    Słyszałem o tych wielkich zainteresowaniach Freuda okultyzmem, ale co do szczegółów musiałbym się dokształcić. Temat ciekawy, już coś znalazłem, więc myślę że niebawem napiszę o tym więcej.

    OdpowiedzUsuń
  10. No, mój drogi, żaden psycholog nie powie, że PSYCHOANALIZA to terapia potwierdzona NAUKOWO. I żaden nie podważy wpływów Freuda na rozwój psychologii. Dokształć się w ogóle z Freuda, bo nieco mieszasz pojęcia. Jeśli oczywiście chcesz go krytykować.
    Co do Fukuyamy - nie mam pojęcia, więc się nie wypowiadam. Ale co do Freuda, to czytałam i Nietzschego i Platona i to jednak prostactwo, stwierdzić, że ktoś tu coś zerżnął. U Nietzschego nawet wnioski końcowe były inne, w ogóle, o coś innego chodziło, rany julek. A to, że się jakiś inspiracji Platonem można dopatrzyć u Freuda - no cóż, żaden twórca nie jest zawieszony w próżni! Przytoczę nielubianego przez Ciebie Lacana - on twierdzi, że całe życie nic, tylko interpretuje Freuda. A jednak znawcy Freuda są w stanie znaleźć u niego oryginalne i przełomowe rzeczy, mimo, iż żaden nie powie, że tego w jakimś sensie u Freuda już nie było.
    Twoje pojęcie "zerżnięcia czegoś" jest bardzo szerokie, muszę ostrożniej podchodzić do sytuacji, kiedy zarzucasz komuś plagiat...
    Za bardzo interesujesz się życiem prywatnym tych wszystkich teoretyków, których masz ambicję podważać i obalać:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nieumiejętność przyznania bezczelnego plagiatu (przez który rozumiem świadome spisanie czyjś tez, wyolbrzymienie ich, przypisanie sobie i kłamanie co do ich źródła) Nietzschego przez Freuda, wynikać może jedynie z zaślepienia. Plagiatował w zasadzie wszystko, wliczając w to swoich przyjaciół. Zachowały się zresztą jego opinie co do tego co nazwalibyśmy dziś "własnością intelektualną", które jedynie dowodzą braku w tym procederze jakichkolwiek skrupułów. No niestety takie są fakty. Widzę natomiast Jolu, że wzbudza to w tobie mnóstwo emocji. W różnych miejscach i wiele razy pisałem już o problemie weryfikacji freudyzmu, gdzie indziej problem ten pokazywałem korespondując naukowość freudyzmu z marksizmem, wiec te okrzyki o przypisywaniu przeze mnie NAUKOWOŚCI psychoanalizie, teksty iż powinienem się dokształcić, to wszystko jest takie sobie. Ja ci tak nie piszę, choć już o dobrych kilku lat dziele się swoją wiedzą z zakresu pseudonauk i myślę że jest nie najgorsza. Nie mam także problemu z przyznaniem wpływów Freuda na rozwój psychologii, tak jak nie mam problemu z przyznaniem astrologii wpływu na rozwój astronomii. Rodzi mi się takie pytanie do Ciebie. Co uważasz za punkt najczęstszej krytyki, psychologów którzy próbują odkłamać naukę z funkcjonujących w jej obrębie zafałszowań? Mam na myśli i Polskę i Świat i nawet nie psychologów, a wszystkich autorów którzy poruszali ten temat w ciągu ostatnich 30 lat. No i co to jest Jolu? Ktoś kto jest takim orędownikiem freudyzmu musi mierzyć się z tym pytaniem i nie jest żadnym wytłumaczeniem powolna recepcja krytyki Freuda z jego własnym podwórko na wymiar nauk społecznych, bo taka prawda że powinniście się tym interesować, a dopiero później zarzucać innym nieoczytanie.

    Na stronie głównej zostawiłem jeszcze jeden wątek z życia naszego bohatera.

    OdpowiedzUsuń
  12. Więc na przyszłość wyrażaj się jaśniej. Bo z tego co pisałeś, dało się wywnioskować w prostej linii, że fakt, iż psychoanaliza jest pseudoterapią, obala cały pogląd filozoficzny Freuda. Wskazywało to na totalne pomieszanie pojęć. Stąd mój zarzut niezbyt dokładnego poznania Freuda. Bo to dość oczywiste, że tych 15 przypadków, w tym swój, które zbadał i na których zbudował swoją terapię, nie może jej uwierzytelnić i to wie każdy, kto czytał Freuda, zdając sobie sprawę, że jednak pokaźna część dzisiejszego dorobku psychologii opiera się na Freudzie. Sprawy z popełnieniem plagiatu nie znam. Co by było plagiatem? "Totem i tabu"? Naprawdę Nietzsche wymyślił hordę pierwotną? "Kultura jako źródło cierpień"? "Przyszłość pewnego złudzenia"? No bo chyba nie "Wstęp do psychoanalizy". Które z milowych dzieł Freuda jest plagiatem Nietzschego i czego konkretnie? Mają te dwa światopoglądy jakieś punkty styczne, to jasne, ale wola mocy i narodziny tragedii z ducha muzyki, to jednak, moim skromnym zdaniem, coś nieco innego niż superego i narodziny religii z morderstwa na praojcu.
    Bronisz się przed zarzutem totalnego pomieszania pojęć argumentami typu "ja już nieraz o Freudzie pisałem i zajmuję się tym od lat, więc wszystko wiem, co Ty mi tu będziesz zarzucać".
    Emocje?:) Nie. Taki styl. Mam nadzieję, że da się z niego wyłowić rzeczowe argumenty.
    O tym okultyzmie przeczytałam, z resztą - zazwyczaj z przyjemnością czytam Twoje posty. I to jest ciekawe. Nieznane o znanych zawsze jest ciekawe, zwłaszcza, jeśli być może daje klucz do rozumienia znanego tych znanych (w okultyzm Freuda jednak trzeba by się było wgłębić bardziej, żeby być w stanie znaleźć jakieś powiązania). Ale skompromitować freudyzmu to to raczej nie skompromituje. Tak jak nie skompromitują Wittgensteina i Lutra i Platona okropne rzeczy, które wypisywali o kobietach. Ani, kolejny raz - Platona - to, że zarysował w swoim "Państwie" coś na kształt totalitaryzmu. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. > Co do "modnych bzdur" jeszcze nie wiem co jest w niej tak nierzetelnego

    Moim zdaniem największą wadą 'modnych bzdur' jest to że poza demaskowaniem nie proponują chociażby zarysu 'solidnej' epistemologii w zamian a to byłoby ciekawsze (jest tylko trochę czegoś w stylu naiwnego realizmu), ale pewnie za dużo wymagam ;)

    > Wyłapywanie szczególików to dość wygodna ucieczka od próby zmierzenia się z całym systemem.

    O ile pamiętam Sokal z Bricmontem jasno deklarują że nie będą rozważać całego systemu i tego, co postmodernizm ma do powiedzenia na temat sztuki, literatury itp.

    > odkryć pokłady znaczeń (upraszczając) bez dywagacji na temat tego, czy Autor tak myślał czy nie

    W pracach naukowych (nauki mat.-przyrod.; bez domieszki filozofowania) nie bardzo jest na to miejsce - to nie poezja; po prostu dane narzędzie filozoficznego nie stosuje się do wszystkiego, pomimo że Derrida by tak chciał (Czy instrukcję obsługi TV można poddać dekonstrukcji? Czy znajdziemy tam dyskryminację kobiet, seksizm itp. (jak u Irigaray) ;) - jeśli tak, to czy to nie jest kiepskie narzędzie, wypluwające na wyjściu szum?

    > Tak jak oczywiste jest istnienie przyciągania ziemskiego, ale nikt na tej podstawie nie powie, że Newton to taki banalarz.

    Newton zrobił coś więcej niż stwierdzenie istnienia siły powodującej 'spadanie przedmiotów w dół' - odkrył że ta sama siła powoduje ruch planet po elipsie (różnorodność ruchów - po prostej, paraboli, elipsie - ma jedną przyczynę - grawitację), podał ogólny wzór na tę siłę (zależny od mas), sformułował też zasady dynamiki - można przewidzieć jak będzie poruszało się ciało pod wpływem danej siły, itd.; ewidentnie mamy tu coś wyjaśnione (oczywiście nie wszystko - pytania można stawiać dalej).

    OdpowiedzUsuń
  15. > Co do "modnych bzdur" jeszcze nie wiem co jest w niej tak nierzetelnego

    Znalazłem taki artykuł ostro krytykujący Sokala i Bricmonta (głównie na przykładzie ich analizy tekstu Latoura): http://www.portalwiedzy.pan.pl/images/stories/pliki/publikacje/nauka/2006/01/N_106_06_Tuchanska.pdf

    Do filozofii Latoura mnie to nie przekonuje, ale do tego że trzeba uważniej czytać i sprawdzać Sokala i Bricmonta - tak.

    W ostatnim komentarzu wspomniałem o 'naiwnym realizmie', w artykule też pojawia się ten termin, ale w chyba innym znaczeniu niż ja go rozumiem (Autorka wydaje się mylić rzeczywistość z jej obrazem 'w głowie' obserwatora). Dla mnie oznacza on:
    1. przekonanie, że świat jest dokładnie taki, jakim ukazują go nam zmysły (ew. wspomagane odpowiednimi przyrządami) - powszechne rozumienie tego terminu
    2. utożsamienie rzeczywistości z jej (uzyskanym w przyszłości) modelem dostarczonym dzięki nauce.

    Modele naukowe mają związek z rzeczywistością, odwzorowują jej część mniej lub bardziej dokładnie, ale ani nie wystarczą - potrzebna jest jeszcze jakaś respektująca naukę ontologia (metafizyka) do 'kompletu', ani nie uzyskamy odkryjemy dzięki nim Prawdy (a nawet jeśli to skąd będziemy o tym wiedzieć)?

    Inne ciekawe, aczkolwiek kontrowersyjne ;) rozważania nt. nauki tutaj: http://quasi.salon24.pl/35696,bog-urojony-czesc-ii ()(punkt Powinno: Niepewność pewności)

    OdpowiedzUsuń
  16. Wciąż nie czuje bym mylił jakieś pojęcia, ale tak mile mnie połechtałaś w zakończeniu że nie będę się już kłócił:) W normalnej rozmowie można takie rzeczy wyjaśnić sobie w 5 zdaniach, a tu będziemy pisać i pisać. Mogę tylko powiedzieć że wrocławscy freudyści-kulturoznawcy, na argument fiaska "psychoanalizy medycznej" i implikacji tego faktu na filozofie kultury mawiają: "fałszywe przesłanki mogą dać prawdziwe wnioski". :)

    Aby zamknąć ten plagiat, wystarczy wpisać "krytyka freuda" w google i kliknąć np. na pierwszą stronę jaka wyskoczy. Gdzieś tam na dole pojawia się lista pojęć wygrzebanych przez Zygmunta u Nietzsche, uchodzących w szerokiej opinii za jego własne. To czego tam nie ma a co wiem ja, to to że autorem tego fragmentu jest łódzki psycholog Andrzej Śliwerski, który kilka lat temu opublikował w Studia Psychologica artykuł ""Freud nie wymyślił Nietzschego" - poświęcony mniej więcej temu o czym rozmawialiśmy.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zarzuty które stawiasz były tu już mielone, zresztą krzyżowałem tu szpady z Quasim do którego linkujesz. Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić, z drugiej jakoś mnie to nie przekonuje. Odwrotność tego co nazywasz "naiwnym realizmem", czyli stałe zwątpienie co do fundamentów naszego poznania, ja nazywam "hipermetodologicznością". Dla przykładu, jeszcze innym odkryciem wspominanego Newtona, było odkrycie "nieistnienia barw". Odkrył to dzięki swoim eksperymentom z załamywaniem światła, dziś dzięki neurologii wiemy o tym o wiele więcej. Barwy, te wszystkie czerwienie, zielenie itp są jedynie produktem naszego mózgu, który właśnie tak interpretuje sygnały pochodzące z naszych oczu, pochłaniania i odbijania przez rożne materiały rożnej długości fal. No dobra nie istnieją - i co z tego? Czy mamy zatem żyć jakby kolory nie istniały? Być może byłoby to bliższe z naturą rzeczywistości, gdzie jednak sensowność takiego podejścia. Jesteśmy tacy jacy jesteśmy, nie ma co narzekać tylko brać te nasze wady z dobrodziejstwem inwentarza. Grunt aby wycisnąć z tego naszego poznawczego barachła, na tu i teraz, tyle ile się tylko da.

    OdpowiedzUsuń
  18. Żeby było zabawniej dodam, że jestem (a ściślej będę - jak już obronię dyplom) wrocławską kulturoznawczynią (choć nie freudystką), kurczę, możesz mi powiedzieć, kto z naszych jest freudystą? O ile wiem, u nas obowiązuje pietraszkizm, co jest o tyle zabawne, że tylko my go znamy i nikt inny na świecie.
    A co do tych kolorów - nie, to nie jest przykład na to, że mamy ich nie uwzględniać. To przykład na to, że do "rzeczywistej rzeczywistości", obiektywnej rzeczywistości, o ile ona istnieje, raczej nigdy nie uda nam się dotrzeć. Załamanie tej wiary w po prostu poznający podmiot, to wg Ricouera (nie znoszę go, ale to tak na marginesie) też zasługa Freuda. Chociaż pewnie wielu kandydatów do tej zasługi by się znalazło.

    OdpowiedzUsuń
  19. Chyba zostałem źle zrozumiany; jestem realistą, tylko nie naiwnym - przynajmniej się staram ;). Pomiędzy r. naiwnym a "hipermetodologicznością" jest jeszcze sporo miejsca - po prostu sprawa jest bardziej skomplikowana niż wydaje się scjentystom czy (neo)pozytywistom - np. teorii nie da się oddzielić od eksperymentu, tzn. bez teorii nie zbuduje się przyrządów, ani nie zaplanuje się doświadczenia pozwalającego konstruować 'nowe' modele/teorie, a raczej rozwijać stare. Uważam też, że obraz rzeczywistości dostarczany przez 'same' zmysły to, obrazowo mówiąc, coś w rodzaju graficznego interfejsu użytkownika (GUI) - kolorowe ikonki, guziczki, łatwy dostęp do standardowych funkcji przez klikanie - do samego przeżycia i rozmnożenia się wystarczy. Metoda naukowa to coś w rodzaju narzędzi hakerskich (edytory hex i ASCII, deassemblery - czy jak to tam się nazywa, kompilatory, debugery), które umiejętnie stosowane pozwalają wniknąć głębiej (tak, wiem analogia ta ma ograniczenia, można się czepiać).

    Z kolei operacjoniści, czy postmoderniści nazbyt czepiają się nie aż tak ważnych (bądź praktycznie nieistotnych) szczegółów technicznych i często wychodzą im z tego absurdy. Np. (skrajny) operacjonizm (i chyba również Latour, przynajmniej w jakiejś mierze) traktują eksperyment za pomocą którego wg nich konstruuje się pojęcia fizyczne [nawet jeśli, to chyba nie oznacza to że nie mają nic wspólnego z rzeczywistością/światem fiz.] jako po prostu zespół następujących po sobie czynności (np. odczytanie położenia wskazówki woltomierza), (prawie) bez odróżnienia elementów ważnych od mniej ważnych, bądź właściwie nieistotnych (szczegóły techniczne) - bo jeśli zastąpimy woltomierz 'wskazówkowy' cyfrowym (wyświetlacz LCD), to już możemy mieć zupełnie inny eksperyment, jeśli ekran monitora jest skierowany raz na wschód a inny razem na pd.-zach. - inny eksperyment, inne czas i miejsce czynności w labie - inny eksperyment. Za mało zwraca się uwagę na to, 'po co', 'dlaczego' używamy danego przyrządu, do czego służy, i jaka jest zasada jego działania. [1]

    > Dla przykładu, jeszcze innym odkryciem wspominanego Newtona, było odkrycie "nieistnienia barw" (...) Barwy, te wszystkie czerwienie, zielenie itp są jedynie produktem naszego mózgu, który właśnie tak interpretuje sygnały pochodzące z naszych oczu. (...) No dobra nie istnieją - i co z tego?

    Dlaczego zaraz nie istnieją? Może w świecie fizycznym nie, ale w umyśle (umysłach) - można powiedzieć że istnieją (qualia ?) tylko 'inaczej' niż fotony, atomy itd. - są 'aż' a nie 'tylko' produktem mózgu. Co więcej mimo że nie należą do świata fizycznego, to jednak coś o nim mówią (inaczej postrzeganie natężenia światła i barw byłoby z ewolucyjnego punktu widzenia całkowicie bezużyteczne). Jeśli będziemy z tych tworów umysłu korzystać umiejętnie (wiedząc np. w jakich okolicznościach - i jaki jest mechanizm - powstają złudzenia) - dowiemy się więcej. Zresztą np. u Rogera Penrose'a mamy coś jakby 3 światy/rzeczywistości (ale jest to 'trochę' coś innego niż 3 światy Poppera) - matematyka (obiekty, struktury, idee matematyczne) - platonizm matematyczny, umysł oraz oczywiście świat fizyczny. Wszystkie te 3 światy (na to wygląda) nie są *ściśle* odizolowane od siebie (np. odpowiednie algorytmy wyrażone w języku struktur matematycznych stanowią 'instrukcje' działania fizycznego świata, idee matematyczne są odwzorowane w umyśle itd.). Jak ktoś chce może dorzucić jeszcze Boga (lub coś w tym rodzaju), który istnieje jeszcze w 'innym' (mocniejszym ?) sensie (M. Heller) - pewnie zaraz mi się za to oberwie ;)

    > zresztą krzyżowałem tu szpady z Quasim do którego linkujesz

    Nie ze wszystkim się zgadzam z Quasim - jest ciut za radykalny jak dla mnie ;)

    Uff.

    [1] patrz też np. Heller, Pabjan "Elementy filozofii przyrody" Biblos, 2007

    OdpowiedzUsuń
  20. Sorry za śmiecenie, ale wygrzebałem jeszcze 2 materiały o postmodernizmie u kreacjonistów (ID, YEC - literalizm biblijny):

    http://pandasthumb.org/archives/2010/03/pennock-on-post.html

    http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6281/

    OdpowiedzUsuń
  21. Zgadzam się z tobą Pawle prawie w każdym calu, na tyle na ile rozumiem te informatyczne porównania :) Dyskutowałbym tu jedynie czy scjentyści rzeczywiście nie wiedzą o tej naszej poznawczej ułomności. Być może uznałbym się za scjentystę, a nie są mi aż tak obce, więc nie jest chyba aż tak źle. Warto byłoby w tym miejscu przypomnieć o jeszcze jednym rozróżnieniu - na empiryzm i racjonalizm. Dosadnie ją obrazując, realiści sądzą, iż elektrony i protony istnieją, ale już np fizyk młodego pokolenia Tomasz Sowiński, w czasie dni nauki dwoił się i troił, aby widzowie nie traktowali ich jako pewnik. Nieźle radzimy sobie z przejawami ich obecności, jednak stwierdzenie samego ich istnienia jest jeszcze poza naszym zasięgiem. Oczywiście model w którym istnieją sprawdza się wspaniale, czy jednak są tam naprawdę? Czy kiedyś nie stworzymy teorii lepszej, a która wyeliminuje je z naszego świata? Nawet nie ukrywam że te stanowisko jest mi bliskie. Nie prowadzi nas do ślepej uliczki zagwozdek sceptyckich, z drugiej strony zostawia otwarte drzwi i daje nam pole do popisu falsyfikacji utartych już prawd. Jeśli spojrzeć na mój ostatni wpis o dzikich dzieciach, dałoby się dostrzec uproszczony przekład tej empiryczności - nie można mówić o istnieniu takich dzieciaków, dopóki nie przejdzie się z legend do badań. Więc w pewnym sensie, żaden tam ze mnie realista, nawet naiwny :)

    OdpowiedzUsuń
  22. > (...) czy scjentyści rzeczywiście nie wiedzą o tej naszej poznawczej ułomności.

    Większość współczesnych scjentytów zapewne wie (nazwijmy ich neoscjentystami, zresztą sam siebie mógłbym tak określić).

    > Warto byłoby w tym miejscu przypomnieć o jeszcze jednym rozróżnieniu - na empiryzm i racjonalizm.

    Kant (o ile dobrze zapamiętałem) starał się niejako połączyć oba te nurty w całość łączącą ich zalety. W każdym razie ten 'stary' racjonalizm już dawno 'padł', a współcześnie pojęcie to bardziej odpowiada 'definicji' (charakterystyce) np. Kotarbińskiego - http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3757 - niestety link do skanów mi nie działa, a był tam artykuł na ten temat (jak znajdę, to wyślę na mejla)

    > Dosadnie ją obrazując, realiści sądzą, iż elektrony i protony istnieją

    Wydaje mi się, że aby być realistą wystarczy stwierdzić, że elektrony i protony są w jakiejś relacji, jakimś związku z rzeczywistością (czyli istnieją), a nie jedynie konstruktem społecznym zawierającym co najwyżej jakieś zakodowane prawdy ("prawdy"?) o umyśle, psychice jak np. bajki, mity legendy itp. (podobnie jak eksperyment naukowy nie jest jedynie czymś w rodzaju rytuału, operacji magicznych). Cała trudność (myślę, że nie do końca do przezwyciężenia) polega na określeniu (uszczegółowieniu) na czym polega relacja np. elektronu (aktualnego pojęcia, modelu) do fizycznej rzeczywistości, dookreśleniu co w danym wypadku znaczy słowo 'istnieć'. Poza tym wraz z rozwojem nauki pojęcia (czas, próżnia, elektron, foton) 'ewoluują' i zmienia się ich rozumienie (ściślej, ewoluuje 'matematyczna' strona teorii/modelu - http://www.ted.com/talks/lang/pol/murray_gell_mann_on_beauty_and_truth_in_physics.html - o rewolucjach natomiast możemy mówić jeśli chodzi o 'obrazy świata', ontologie ('otoczka' filozoficzna) jakie się z nich wyłaniają.

    PS. Wiem że mieszam, ale to tylko przyczynek do wstępu do szkicu filozofii wszystkiego ;)

    OdpowiedzUsuń