Tlenoterapia - medycyna w krzywym zwierciadle

Michał Łaszczyk - 11 stycznia

Bywa, że hochsztaplerka potrafi schować się w aurze uznanych metod klinicznych. Przykładem może być stosowanie leków we wskazaniach innych niż te, dla których je zarejestrowano. Dla przykładu coś zarejestrowanego jako lek poprawiający ukrwienie naczyń mózgowych, sprzedawany jest jako lek poprawiający pamięć. W latach 30tych, kiedy opinia publiczna jarała się radioterapią jako nową, obiecującą metodą leczenia raka, wiele osób rzuciło się na rad, przyjmować go jako suplement diety. Sprzedawano między innymi radioaktywną wodę, którą pito na potencję i poprawę nastroju.

Konsumenci próbują wyprzedzić naukę, a rynek za drobną opłatą z chęcią im w tym pomoże. Z taka sytuacją mamy do czynienia w USA. Zaskakującą popularnością cieszy się tam lek na narkolepsję znany jako Provigil, masowo łykany przez studentów w celu poprawy koncentracji. Podobną karierę robi Aricept zarejestrowany jako lek na chorobę Alzheimera. Sprawa jest o tyle nieciekawa, że istnieją podejrzenia, iż Aricept podawany osobom zdrowym może działać odwrotnie do zamierzonych skutków, osłabiać zdolności poznawcze.

Ta przykra przypadłość najwidoczniej dopadła tlenoterapie. Wykradziona ze szpitalnych sal jest dziś nadużywana w podejrzanych zabiegach i kuracjach. Choć tlenoterapia jest normalną praktyką medyczną, to, co sprzedaje się pod tą marką, ma tyle wspólnego z leczeniem, ile oczyszczanie organizmu z "konserwantów i barwników spożywczych" ma wspólnego ze szpitalnym odziałem toksykologicznym. W praktyce medycznej istnieją ścisłe zasady, co do tego kiedy stosować tlenoterapię. Zdrowy organizm nie potrzebuje dodatkowych porcji tlenu, a oddychanie powietrzem o wysokim jego stężeniu, jest na dłuższą metę trujące. Tlenoterapia udzielana przez osoby niewykwalifikowane może powodować obrzęk płuc i ślepotę, a przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności nawet śmierć.


Tlenowy biznes bazuje tu oczywiście na prozdrowotnym wydźwięku słowa "tlen", a przedsiębiorcy ukuli dla niego nawet nową nazwę - "witamina O". W momencie w którym tlen stał się synonimem zdrowia, tlenoterapie mają miejsce już nie tylko w szpitalach, ale i w salonach kosmetycznych, barach tlenowych, własny koncentrator tlenu może nabyć w zasadzie każdy. Dystrybutorzy tych urządzeń zalecają je w takich przypadłościach jak "zmęczenie", "wyczerpanie psychiczne" i "wrażliwość na zmiany pogody". Zgodnie z taką definicją każdy cierpi na niedotlenienie, więc i każdy powinien mieć takie urządzonko. Madison Cavanaugh twierdzi, że dotlenianie naszych ciał wyleczyłoby nas ze wszystkich chorób jakie znamy.

Za sprawą tego, że nie dla wszystkich rurki wystające z nosa niosą pozytywne konotacje, producenci tlenowego mamidła prześcigają się w pomysłach jak dostarczyć nam dodatkową porcję tlenu metodą, która nie kojarzy się z umieraniem. Na czasie są wody mineralne wzbogacane tlenem. Dla klientów, którzy potrzebują czegoś jeszcze bardziej tlenowego niż sam tlen, oferuje się ozonoterapię i wodę utlenioną. Szczególnie ta druga praktyka ma u nas swoich zwolenników. Środowisko ludzi, którzy piją wodę utlenioną i zmuszają do tego swoje dzieci, inwigilował między innymi Bartek Kuzia. Sytuacja ta jest wyjątkowo niezabawna z racji tego, że przy wyższych stężeniach woda ta jest substancją żrącą. W dodatku, jak pokazują doświadczenia, wstrzykiwanie sobie wody utlenionej nie tylko nie zwiększa ilości tlenu we krwi, ale ja zmniejsza.

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

10 komentarze

  1. A skąd u ciebie nagle taka ochotność postowania?

    Ze swojej strony dodam, że gdy ktoś kiedyś przebadał wody tlenowane pod kątem poziomu natlenienia, to we wszystkich przypadkach zawierały go mniej niż to zachwalał producent. Że zaś cały ten tlen opuszcza nasze ciało w wyniku beknięcia jest to pic na wodę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy mógłbyś napisać coś z konserwantach? W końcu wiadomo, że rosną od nich takie rzeczy: http://nihilnova.blogspot.com/2013/01/23-kg-owy-wyciety-guz.html ale porządne źródła ciężko znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat konserwantów mam, a przynajmniej miałem przerobiony. Od dawna w moich roboczych notkach siedzi zarys takiego tekstu. Jeśli chcesz poznać moją opinie, a moja opinia może być jedynie cytatem z oficjalnego stanowiska nauki (sam nie jestem higienistą żywności, więc niuansów nie znam): konserwanty to nie głupia rzecz, w szczególności w produktach mięsnych. Są doniesienia o szkodliwości niektórych konserwantów z niektórymi barwnikami, ale raczej nie ma czego się obawiać. W niedalekiej przyszłości może wkleję o tym więcej.

      Usuń
    2. Hej, ten guz jest po prostu "zwykłym" nowotworem. Pacjentka zwlekała ponad rok z wycięciem go. Jak wiadomo, w zależności od nowotworu, jego powody powstawania mogą być różne, od środowiskowych po genetyczne.

      Usuń
    3. Tym zdjęciem chciałem zilustrować popularne poglądy nt. konserwantów. Sam również nie jestem przekonany co do ich szkodliwości, nie mniej nie mogę znaleźć ciekawego tekstu na ten temat.

      Usuń
  3. To proponuję jeszcze wziąć na warsztat kinesiotaping.

    OdpowiedzUsuń
  4. Temat szkodliwości konserwantów i barwników chyba powinien być pierwszy na liscie priorytetów tego bloga, byle opracować go porządnie.

    Połowa ludzi jest przekonana, że w jedzeniu są "trucizny", ale co one powodują i dlaczego już nie wiadomo.
    W każdym razie warto zrobić dietę oczyszczającą, która z nas je wyczyści. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. takich "cudownych" terapii jest dużo.
    Za ścianą, koleżanki piją wodę ze srebrem. Kiedys były jakieś śmierdzące glony czy cuś

    OdpowiedzUsuń
  6. @anonimowy
    Może im zrobić na cerę
    http://en.wikipedia.org/wiki/Argyria

    OdpowiedzUsuń