W gulaszu fakciano-opiniowym

Michał Łaszczyk - 13 grudnia

Kilka dni temu Jakub Janiszewski i Tomasz Kowalczuk ubolewali w TOK FM nad naszymi gimnazjalistami. Według nich gimbaza nie odróżnia opinii od faktów. Tradycyjnie przytoczono nieprawdziwe przekonanie, jakoby mozolne wkuwanie wiedzy, było mniej wartościowe niż nauka krytycznego myślenia. Mit ten znalazł się na łamach książki When Can You Trust the Experts? How to Tell Good Science from Bad in Education, kognitywisty Daniela Willinghama. Nazwijcie mnie parszywym pesymistą, ale nie tylko gimbusy nie radzą sobie z wyławianiem suchych faktów z morza wypaczonych opinii - nikt z nas tego nie potrafi. Tak się składa, że jeden z rozdziałów książki Willinghama dotyczy tego, dlaczego jedne rzeczy wydają się nam bardziej wiarygodne od innych.

Czy to rezultat naszych głębokich analiz? Niestety nie. Proces, który segreguje docierające do nas informacje na "czyjeś opinie" lub "czyste fakty", dzieje się poza naszą świadomością. Bardziej wiarygodne są dla nas rzeczy gdzieś już zasłyszane. Za fakty postrzegamy informacje, które inni postrzegają za fakty (tzw. "social proof"), szczególnie jeśli mówią nam o nich osoby podobne do nas. Niby banał, ale znakomicie pokazuje czemu osamotniony specjalista przegra z szalejącą powszechnie bzdurą, którą wyznają wszyscy nasi znajomi.

postprawda

Zadając sobie pytanie, "czy zdyscyplinowanemu umysłowi wolno mieć poglądy polityczne", na chwilę obecną odpowiadam "nie". Zapatrywania polityczne to według mnie wielkie strzykawki, które wyssą z nas resztki obiektywizmu. Takie wartości jak solidarność społeczna, wolność gospodarcza, bezkrwawa transformacja roku 89, walka z medialno-politycznym układem, to jednobarwne okulary, przez które widać jednobarwny świat.

Jeśli chodzi o emocje jakie towarzyszą naszym preferencjom politycznym Willingham przytacza badanie Kelliego Garretta i Erika Nisbet, które przeprowadzono w zeszłym roku. Kiedy zapowiedziano wybudowanie centrum islamskiego niedaleko dawnych wież World Trade Center, cześć konserwatywnych obywateli przyjęła to jako potwarz. Jednego z pomysłodawców tej inicjatywy imama Feisalala Raufa oskarżono nawet o pokątne wspieranie terrorystów. Psycholodzy zgromadzili więc malkontentów, aby natłokiem dowodów przekonać ich, że nowojorski imam nie jest piewcą terroryzmu. Nie próbowano zmienić ich nastawienia do islamu, nie próbowano też przekonać ich, że meczet blisko Ground Zero nie jest niczym złym - chodziło jedynie, aby ludzie zmienili zdanie na temat Raufa. Okazało się, że mimo tak mocnych przesłanek, jedynie 25% badanych zmieniło swoje wyobrażenie o imamie. Co ciekawe, psycholodzy byli wstanie zmniejszyć ten odsetek, przedstawiając go na zdjęciach w muzułmańskim stroju. Zarazem przedstawianie imama ubranego w zachodnim stylu, windowało odsetek przekonanych. Czy jest naprawdę tak dramatycznie, że ludzi bardziej przekonują buty niż namacalne fakty? Wydarzenia z 11 września nadal budzą w USA emocje. Jeśli nasze przekonania nie wyrosły na bazie racjonalnych argumentów, żadne racjonalne argumenty ich nie zmienią. 

Nauka to pewna rzecz w niepewnych czasach, nie tylko za sprawą swej skomplikowanej metodologii. Nauka wzbudza nasze zaufanie, m.in dla tego, że geolog nie czuje solidarności ze skałą bazaltową. Nie przekłada interesów czopów wulkanicznych nad pokrywami lawowymi. Genetyk nie straci sensu życia, jeśli mutację u grochu pojawi się w chromosomie 11 a nie 12. Jego prywatny system wartości nie posypie się w gruzy, tylko dlatego, że liście grochu stały się ciemniejsze. Klimatolog nie czuje zazdrości do swych danych, ani ich nie kocha, ani się na nie nie gniewa. To także dzięki temu nauka jest tak dokładna i precyzyjna.

W nauce spełnienie warunku "4 sigma" oznacza pewność, iż nasz wynik nie jest jedynie przypadkową fluktuacją. Cztery sigma to 99,993% szans na to, że nie pobłądzimy. Trudno w to uwierzyć, ale są dziedziny wiedzy, gdzie warunek "4 sigma", uważa się za zbyt nonszalancki. Przed ogłoszeniem odkrycia nowej cząstki higgsopodobnej, fizycy w CERN czekali, aż wynik osiągnie warunek "5 sigma". Pięć sigma to 99.99994 pewność! Redaktorki i redaktorzy prasy politycznej, widzicie to? Widzicie co znaczy mieć pewność? Ile są przy tym warte zapewnienia Przekroju, Gazety Polskiej, czy Gazety Wyborczej, że właśnie te idee są lepsze od innych?

  • Udostępnij:

Coś w podobnym klimacie

18 komentarze

  1. Odnosząc się jedynie do samego początku, jak zawsze interesującego felietonu, muszę zauważyć, że przeciwstawianie sobie krytycznego myślenia mozolnemu wkuwaniu wiedzy jest błędem. Krytyczne myślenie, rozumiane jako umiejętność analizy faktów i wyciągania wniosków, jest zupełnie nieskuteczne, jeżeli nie towarzyszy mu podstawa w postaci przyswojonej sobie pamięciowo wiedzy. Przyswajanie wiedzy, nazywanej tutaj obraźliwie kuciem, bez krytycznego myślenia prowadzi do nagromadzenia przypadkowych i niesprawdzonych faktów. Jedyną skuteczną metodą uczenia się jest przyswajanie sobie wiedzy wraz z jednoczesnym kształceniem umiejętności jej analizy. I tylko gdy krytyczne myślenie idzie w parze z przyswojoną pamięciowo wiedzą możliwe jest odróżnienie opinii od faktów.
    Pozdrawiam Autora
    Krakus

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciągle w sprawie przyswajania sobie wiedzy, w zasadzie to samo, co właśnie napisał Krakus: może kwestia w tym jak to się robi? Czyste zakuwanie, model nauczania matematyki w szkołach podstawowych, to zapraszanie przyszłych nieszczęść do włażenia do głowy. Nie ma sprawdzianu wiarogodności, zakotwiczenia wśród innych informacji, czyli tabliczka mnożenia jest tak logiczna jak zamach smoleński. Więc zgadzam się, że trzeba krytycznie myśleć, ale bardzo bym chciał wiedzieć jak ćwiczy w tym swoich uczniów przeciętny nauczyciel, który pamięta, że na którejś stronie swojego konspektu ma napisane: "rozwijać krytyczne myślenie"?

    Konieczna jest zupełna zmiana nastawienia, nie informacje, a eksperymenty, pozwalające dotrzeć do nich. A to jest dużo wolniejsze niż zapisywanie informacji i ... programy by nie zostały zrealizowane. A program to święta krowa. I w dodatku przy eksperymentach pojawiają się błędy jako część gry a nie jako żałosne umysłowe poślizgi - trzeba by było nauczyć się szacunku dla błądzenia i systematycznego poprawiania błędów. Ale to prowadzi do nieznośnego podejrzenia, że wszystko jest podważalne, nawet najbardziej "naukowe" prawdy, głoszone przez nauczyciela. Ilu z nich spokojnie zniesie uwagę, że Kopernik nie ma racji, bo przecież widzę, że Słońce krąży wokół Ziemi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoła podstawowa to słaby przykład.
      7-latka trzeba nauczyć pewnych rzeczy obojętnie od jego osobistych preferencji, bo dzieci są zwyczajnie głupie.

      Lepszy przykład to studia. Potrzeba krytycznego myślenia ma większy sens, gdy ktoś poznaje kilka różnych teorii np. dotyczących ekonomii, czy musi wybrać odpowiednie narzędzie do rozwiązania problemu. Co z tego, że taką osobę zmusi się do wkucia na pamięć tego co z każdy naukowców w historii prezentował, jeżeli nie będzie to tworzyło jakiejś struktury.

      Usuń
  3. Ładnie jest podawać kryteria "pewności" dla nauk ścisłych. A co z dziedzinami, w których rygory są "nieco" bardziej liberalne? Psychologia, socjologia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co pokazuje to pewien "ideał", pokazuje co można, aby zawstydzić tych co nawet nie próbują. Psychologia, socjologia, czy inne soft science, także posługują się "poziomem ufności", "poziomem istotności" legendarna już wartością p. Z tym posługiwaniem się bywa pewnie różnie, ale przynajmniej czasem powinny.

      Usuń
  4. Źle to napisałem. Nie chodziło mi oczywiście o to, że uczenie krytycznego podejścia do różnorakich zagadnień jest błędem. Mam nadzieje, że kilka lat prowadzenia tego bloga pokazuje, iż tak nie uważam. Miałem na myśli wiecznie powtarzany argument w debatach o edukacji, iż wkuwanie wiedzy jest bee, a nauka krytycznego myślenie to jest dopiero coś. To jeden z wielu mitów na temat edukacji, poza takimi jak to, że wszyscy mamy różne preferencje co do sposobów uczenia się; że powtarzanie sprzyja zapamiętywaniu (kiedy to "odtwarzanie" daje znacznie lepsze efekty) itd. Nie jestem tu żadnym specjalistą, ale z tego co wiem za oceanem rodzą się już takie dziedziny wiedzy jak np. physics education research - nauka o nauce przedmiotów ścisłych. Do nas nie wiem kiedy to dojdzie - chyba nie za mojego życia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zrozumiałem Cię Michale dobrze. Chciałem raczej zwrócić uwagę na tworzenie sztucznej opozycji pomiędzy poznawaniem faktów a ich analizą w wypowiedziach medialnych. Wszelkie opinie to także fakty, które powinny podlegać analizie, nazywanej tutaj krytycznym myśleniem. Bez wiedzy wcześniej opanowanej nie da się ocenić ich wiarygodności. Co do nauki o nauczaniu, to jest ona obecna w Polsce od wielu lat, w postaci dydaktyki nauczania przedmiotu. Kursy np. dydaktyki fizyki, chemii czy biologii są obowiązkowe w programie studiów fizycznych, chemicznych itd. w szkołach pedagogicznych i w pozostałych szkołach wyższych w specjalizacjach pedagogicznych. Zupełnie inną sprawą jest jakie przynoszą one efekty. Co do kryteriów pewności to mogę wyjaśnić, jak wygląda to w przypadku dziedziny, która zajmuję się z umiarkowanymi sukcesami od jakichś 20 lat, czyli historii. Podstawą dla rekonstrukcji procesu dziejowego i jego analizy zawsze jest źródło historyczne, które w pierwszej kolejności podlega (nomen omen) krytyce źródłowej a następnie analizie. Na podstawie analizy źródła formułowana jest hipoteza, która zostaje zweryfikowana poprzez porównanie do treści innych źródeł historycznych. Za poprawną uznaje się taką, która jest zgodna lub przynajmniej niesprzeczna z innymi źródłami i ogólnym stanem wiedzy. Oczywiście zawsze pozostaje margines niepewności wynikający z niedostatków innych źródeł czy braku naszej wiedzy, ale jednak weryfikowalność jest. Problem polega na tym, że to co trafia do przeciętnego odbiorcy, jest zwykle syntezą, uogólnieniem badań szczegółowych, więc wydaje się, że jest to w całości od tak wymyślone przez autora.
    Przepraszam że przynudzam
    Krakus (Marcin)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie opinie są faktami? Jeśli zacznę szerzyć opinię, że dla rolnictwa lepiej jest sadzić rośliny korzeniami do góry, to samo pojawienie się mojej opinii jest rzeczywiście faktem. Natomiast nie jest faktem to, że lepiej sadzić truskawki liśćmi do dołu. Rozumiem, że o to chodziło.

      Dydaktyka a'la kursy pedagogiczne ma niewiele wspólnego z tym o czym wspominałem. Miałem na myśli coś przełomowego, nową dyscyplinę naukową, gdzie wykorzystując metodologie nauk o mózgu i wiedza o procesach poznawczych, tworzymy interaktywne narzędzia do możliwie najefektywniejszego uczenia się. Mamy tu więc do czynienia z prawdziwą, eksperymentalną nauką (przyrodniczą?), która ma wspomóc przyszłe pokolenia w zdobywaniu wiedzy.

      Usuń
    2. Tak, dobrze zrozumiałeś, choć przyznaję, że użyłem słowa fakt nieco niezgrabnie. Ale o to mniej więcej chodzi.
      Hmn... Zaciekawiłeś mnie. Czy mógłbyś poświęcić tej nauce następny wpis, bo na razie dalej nie rozumiem, czym różni się ona od dydaktyki, która także wykorzystuje wiedzę o tym w jaki sposób poznajemy, uczymy się i zapamiętujemy. Czy chodzi o to, ze badana jest aktywność elektryczna mózgu w trakcie procesów poznawczych? Wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia nie z nową nauką, ale zastosowaniem metod od dawna używanych w psychologii w dydaktyce. Oczywiście, wyniki takich badań mogą przynieść wiele nowych i ważnych informacji.
      Aha. I co to są 'interaktywne narzędzia do efektywnego uczenia się'?
      Pozdrawiam
      Krakus (Marcin)

      Usuń
    3. Jeśli nasza dydaktyka stosuje takie metody, tudzież jakieś inne która dają równie wiarygodne odpowiedzi, to zwracam honor. Bardzo możliwe, że nosiłem po prostu mylne, archaiczne wyobrażenie, jakiegoś pedagogicznego mambo-dżambo, nie zasługującego na miano nauki. Pisząc o narzędziach interaktywnych, chodziło mi o różnego rodzaju programy, zaś następny wpis poświęcony będzie próbą zastosowania statystyki do twierdzeń astrologii.

      Usuń
    4. Nie powinno się mylić dydaktyki z pedagogiką. O tej ostatniej nie będę się wypowiadał. Ma za sobą kurs pedagogiki, ale im więcej lat upływa od jego realizacji, tym bardziej uważam, że był to czas stracony.
      Co do dydaktyki, to mniej więcej w połowie bazuje ona na wynikach psychologii, która jest nauka eksperymentalną (por. np. eksperyment Zimbardo). Sama dydaktyka też przeprowadza eksperymenty, których wyniki są uwzględniane zarówno w teorii, jak i w praktyce. Tyle tylko, że dydaktyka bada proces nauczania poprzez jego wyniki a nie poprzez bezpośrednią obserwację mózgu w trakcie nauki. Jeżeli o to chodzi w tej "nowej nauce", to w istocie byłoby to pewne novum, ale nie tyle w samej tematyce badań, co metodzie ich realizacji. Z drugiej strony muszę przyznać, że odmienna metodologia badań bywa podstawą do rozróżnienia nauk. Na razie jednak jest to takie sobie gdybanie, zobaczymy jak to się rozwinie. Wbrew pozorom nowe trendy w badaniach naukowych docierają do Polski dość szybko, znacznie wolniej trafiają do podręczników a prawie w ogóle do powszechnej wiadomości (ale tak jest wszędzie).
      Pozostaje też kwestia ile z dydaktyki znajduje zastosowanie w praktyce nauczyciela, ale to jest temat na zupełnie inna dyskusję.
      Krakus (Marcin)

      Usuń
  6. niestety taka jest prawda, lduzie zamiast zrozumiec wola wkuc, badz uzyskac gotowa wiedze, ale to sie dzieje nie od dzis

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny tekst. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem wielkim fanem nauki, ale to nie jest takie różowe.
    Badaczowi łatwiej zaakceptować wyniki, na które jest przygotowany; poprzeć hipotezę już wcześniej akceptowaną. Wyniki niewygodne można uznać za mało istotne, wynikające z błędów, przekłamań. (Por. "Bad Pharma" Goldacre'a i analiza, dlaczego tak rzadko ukazują się prace z wynikami negatywnymi, gdy eksperymenty się nie powiodły.)
    Ja się chętnie zgodzę, że nauka wymaga pewnej gruntowności i staranności, postuluje bezstronność, tworzy etos beznamiętnego badacza. To jej wielkie zalety, ale jednocześnie nie wystarcza to do zero-jedynkowego przeciwstawienia, ale jedynie stopniuje poziom 'stronniczości'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dlatego najważniejszym sposobem weryfikacji badań naukowych nie jest dokładność pomiaru ale opinia innych naukowców. W wielu dyscyplinach zresztą zbytnia dokładność nie tylko nie wiele daje, ale wręcz tworzy niepotrzebne problemy. Wyniki badań publikuje się nie tyle po to, aby obwieścić światu swoją genialność, ale po to, aby poddać je ocenie. Dzięki temu możliwe jest powtórzenie publikowanych badań w innych ośrodkach naukowych. Jeżeli coś mające znaczenie dla wyników zostało w publikacji pominięte, zostaje ujawnione. I to jest zasadniczym elementem obiektywizmu badań naukowych.
      Pozdrawiam
      Krakus)

      Usuń
    2. Tyle, że problem ze skrzywieniem (i preferowaniem 'pozytywnych' wyników) nie tkwi tylko w głowach badaczy prowadzących badania, ale także wśród recenzentów i wydawców. Goldacre podaje przykład z artykułem o prekognicji w Journal of Personality and Social Psychology. W 2010 roku przeszedł tam artykuł, w którym autor dowodził, że zaobserwował prekognicję w swoim eksperymencie. Badania spełniały wszystkie standardy (oczywiście, pozostaje pytanie, czy nie oszukiwał, ale eksperyment według opisu był dobry). Inni badacze rzucili się do weryfikacji i, jak się należy domyślać, nie potwierdzili wyników (stosując ten sam schemat prowadzenia eksperymentu). Jedna grupa takich badaczy chciała opublikować tekst w Journal of Personality and Social Psychology. Nie przeszło -- 'czasopismo nie publikuje opracowań wtórnych' -- co z tego, że wynik był inny, skoro metodologia ta sama...

      Zdaję sobie sprawę, że idea badań naukowych, z wzajemnym weryfikowaniem, otwartością, prezentowaniem metodologii itp. jest znakomita. Ale ideę realizują ludzie, którzy na dodatek nie są zupełnie autonomicznymi jednostkami, ale ulegają modom i społecznym naciskom, pewne 'skrzywienie' zawsze więc pozostaje.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Nie do końca rozumiem tej wrzutki z World Values Survey - to są badania opinii, uproszczone i naniesione na układ współrzędnych, żeby lepiej zwizualizować różnicę w tych opiniach między kulturami narodowymi. Coś z tym nie tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może zbyt rygorystycznie podchodzę do badań jako takich, ale jak dla mnie tego typu "wizualizacje" więcej mówią o przekonaniach, wyznawanych wartościach i oczekiwaniach samych badających, niż badanych. Jestem przekonany, że w zależność od tego co arbitralnie wybrałbym jako marker kosmopolityzmu i dumy narodowej, dałbym radę umieścić Polske pod tym względem, zarówno na samym dole jak i na samej górze.

      Usuń